Szczere wyznanie Katarzyny – jestem trzeźwa i dobrze mi z tym

Trzeba niemałej odwagi, aby przyznać się przed sobą i przed innymi do uzależniania. Trzeba ogromnej odwagi i determinacji, aby podjąć walkę o lepsze życie i ją wygrać.
Historia Kasi pokazuje, jak łatwo i niepostrzeżenie w nasze życie wkrada się alkohol i jak lampka wina, która miała być sposobem na relaks, staje się całym światem.
Przeczytajcie historię Kasi, która opowiedziała nam, jak jej życie skręcało w złą stronę i jak je wyprostowała.
Cześć, jestem Kasia
Nie piję alkoholu od 15 lat. Ani kropli. Ale aby rozstać się w winem musiałam sięgnąć dna, mojego osobistego dna. Nie, nie leżałam na ulicy, nie piłam codziennie ma umór, po prostu zawaliłam kilka rzeczy tak konkursowo, że musiałam w końcu stawić czoła nałogowi i uleczyć siebie oraz swoje życie.
Ale zacznę od początku, trochę jako przestrogę dla was, dziewczyny. Może ktoś z waszego otoczenia albo któraś z was ma taki problem, ale wypiera go i nie dopuszcza do siebie. Mam nadzieję, że moja historia wam pomoże i otworzy oczy.
Tak to się zaczęło
Tak to się zaczęło
Moja przygoda z alkoholem zaczęła się dosyć szybko, bo już w liceum. Nasza paczka lubiła koncerty, wyjazdy nad morze, w góry, bawiliśmy się przednio, a w tych zabawach towarzyszył nam zawsze alkohol. A to wino, często piwo, rzadko coś mocniejszego. Może poza kilkoma wyjątkami nie upijaliśmy się na umór, ale alkohol już wtedy kojarzył mi się z dobrą zabawą.
Na studiach były drinki, tańce i jeszcze lepsza zabawa. Miałyśmy dziewczyńską paczkę i chciałyśmy podbić świat imprezowy. Jak my wtedy szalałyśmy, to świat nie widział. Ale wokół nas były tak samo rozrywkowe osoby i nawet do głowy by mi nie przyszło, że nie każdy bawi się tak dobrze i tak często.
Zdarzało nam się nie iść na zajęcia, bo impreza przeciągnęła się do rana. Zdarzało nam się usiąść do lampki wina i wypić trzy butelki. Zdarzało nam się budzić w obcym pokoju w akademiku i nie pamiętać, jak tam trafiłyśmy. Ale wtedy to było dla nas zabawne. Ot, takie opowieści dla potomności, aby było co wspominać po studiach.
Najważniejsza stała się rodzina, choć czułam się osamotniona
Na czwartym roku poznałam Krzyśka. To był wymarzony facet, przystojny, miły, inteligentny, tylko… nie lubił imprezować tak, jak ja. Byłam tak zakochana, że przy nim osiadłam, uspokoiłam się i zaczęłam prawdziwie dorosłe życie, już całkiem na spokojnie.
Od tego czasu alkohol nie gościł tak często w moim życiu, a ja skupiłam się na ślubie, pracy i założeniu rodziny. I to wszystko udało nam się osiągnąć: mieliśmy wspaniały ślub, na którym były nawet te moje imprezowe koleżanki ze studiów, ale wszystkie z nas zmądrzały i wolałyśmy potańczyć, niż wlewać w siebie procenty. Zresztą pannie młodej nie wypada się upić.
W tym czasie mieliśmy już z Krzyśkiem dobre prace, on zarabiał o wiele lepiej ode mnie i miał odpowiedzialną pracę, więc wiodło nam się dobrze. Może byłam tylko trochę samotna, bo ta jego praca wiązała się z wyjazdami i wiele wieczorów spędzałam sama. Może już wtedy z nudów i samotności sięgnęłabym po alkohol, ale zdecydowaliśmy się założyć rodzinę i nagle nie miałam czasu na nudę.
Byłam spełnioną mamą, uwielbiałam swoje dzieci i cieszyło mnie macierzyństwo, ale byłam w nim sama. Tak się czułam. Krzyśka nigdy nie było, zawsze był jakiś interes do zrobienia, spotkanie do odhaczenia, wizytacja szefa, kolacja z klientami. A ja siedziałam w kupkach, pieluchach, przedszkolach i w bajeczkach na dobranoc. Nie zrozum mnie źle, marzyłam o takiej rodzinie, ale chciałam ją mieć z Krzyśkiem, nie sama.
Pamiętam, że byłam wtedy okrutnie zmęczona, wręcz wykończona. Ratowałam się kawą, energetykami, a kiedy to nie pomagało, szłam spać. Ale moje życie powoli traciło sens i kolory. I właśnie wtedy postanowiłam sobie to życie trochę ubarwić.
Alkohol jako ratunek na życiowe problemy
Zaczęło się, wydawało mi się, niewinnie: po całym dniu z dziećmi, kiedy kładłam je spać, nalewałam sobie kieliszek winka. Tak je ładnie nazywałam wtedy. Jeden kieliszek smacznego, zimnego, półsłodkiego białego winka. Jakie to było dla mnie ukojenie, moja nagroda za cały ciężki dzień pracy, za nerwy, trudny, kłótnie z dziećmi i nieobecność Krzyśka.
Włączałam serial albo nalewałam wody do wanny i rozkoszowałam się smakiem winka i spokojem, tym świętym spokojem. I tak oto rozpoczęła się dla mnie nowa tradycja umilania sobie czasu. Niekiedy jedna lampka nie wystarczała, więc dolewam kolejną. Zdarzało się, że wypijałam pół butelki, ale tłumaczyłam sobie, że to przecież tylko białe półsłodkie wino, to nie śmierdzące piwo, nie wódka, to elegancki napój dla kobiet i ja mam prawo do relaksu po ciężkim dniu, bo przecież nikomu nic złego nie robię.
Ta przysłowiowa lampka wina stała się moją codziennością. Cały dzień myślałam tylko o tym, że wieczorem czeka na mnie mój ulubiony napój i chwila tylko dla siebie. Przy winie nie czułam smutku, tęsknoty za mężem, złości na dzieci, przy winie nie czułam nic, tylko błogi relaks.
Kiedy relaks zmienia się w przymus
Pierwsze oznaki, że coś jest nie tak poczułam po roku takiego relaksowania się. Pewnego dnia, nie miałam w domu wina, a nie było jak wyjść go kupić i za to oberwało się moim dzieciom. Nakrzyczałam na nie bez powodu, bo byłam zła, że nie mam nic na wieczór.
Potem Krzysiek zaczął zauważać, że w naszym domu za często wynosi się butelki po winie. Początkowo tłumaczyłam, że była taka lub inna koleżanka, ale ile tych koleżanek tak nagle przychodzi na lampkę wina do mnie?
Pewnego wieczoru, kiedy Krzysiek wrócił z delegacji, zastał mnie śpiącą na kanapie w ciuchach, a na stole stała pusta butelka po winie. Na drugi dzień zrobił mi niezłą awanturę i tak naprawdę wtedy doszło do mnie, że upiłam się sama, kiedy moje dzieci były w domu i gdyby coś się stało, nie miałby kto się nimi zająć.
To była dla mnie pierwsza lampka ostrzegawcza, ale wypierałam to i udawałam, że tak naprawdę przecież nic się nie stało. Zdarza się każdemu, prawda?
Kiedy dzieci podrosły, nadszedł czas powrotu do pracy. Ten okres był dla mnie ogromnie stresujący, bo po kilku latach w domu z dziećmi przestałam w sobie widzieć wartościowego pracownika. Byłam mamą na pełen etat, a w pracy na pewno dużo się zmieniło. I wiesz co? Przed pierwszym dniem w pracy pocieszyłam się… a jak, lampką wina. A raczej małą buteleczką, którą kupiłam w spożywczym po drodze.
Jakoś przeżyłam ten dzień i nikt nie zauważył, że nie jestem w 100% sobą. Byłam jak dawna ja, wyluzowana, uśmiechnięta i pewna siebie.
Pierwsza wpadka zdarzyła mi się na wyjeździe firmowym. Siedzieliśmy i gadaliśmy do późna z ludźmi popijając winko. Niektórzy poszli wcześniej spać, bo wiedzieli, że od rana mamy ważne spotkania. Ja pobiłam niechlubny rekord i zostałam na korytarzu sama, a przepraszam, z butelką wina i upijałam się do rana. Pracę zaczęłam na okropnym kacu, żeby nie powiedzieć, że jeszcze podchmielona. Było mi okropnie wstyd, bo jako jedyna tak wyglądałam i wszyscy to widzieli.
Potem na imprezach firmowych i wyjazdach nie piłam, ale nadrabiałam w domu, bo przecież gdzieś te emocje wyjść musiały.
A co na to mąż?
Pewnie pytasz, czy mąż nie zwróciła uwagi na to, co się ze mną dzieje? Zwrócił, ale nie od razu. Początkowo, jak pisałam, nie miał świadomości problemu, bo kłamałam go, że byli goście. Ale kiedy znalazł mnie śpiącą pijaną w salonie, zaczął zwracać baczniejszą uwagę na mnie i zaczął mówić, co mu się nie podoba. Ja broniłam się jak mogłam i wytaczać argumenty w stylu: ty też pijesz, przecież każdy od czasu do czasu coś wypije, że jestem samotna i niekiedy sobie coś naleje, że przecież nie zaniedbują dzieci, itp.
Ale to nie było prawdą. Zaniedbywałam. Po powrocie z pracy od razu nalewałam sobie drinka lub lampkę wina, niekiedy z wodą, bo to przecież taki napój orzeźwiający. I tak sączyłam te napoje do wieczora. Oszukiwałam siebie, że to nie alkoholizm, że piję dla smaku. Ale teraz wiem, że w tym czasie nie byłam z dziećmi tak naprawdę. Na terapii dowiedziałam się, że nawet lampka wina, puszka piwa czy niewinna nalewka zmieniają świadomość i nie jesteś sobą.
Moje dno osiągnęłam w dniu, kiedy pewnego wolnego od pracy dnia upijałam się od rana i przy okazji zajmowałam domem. Zdołałam jeszcze odebrać dzieci ze szkoły, ale potem nastawiałam obiad – pizzę w piekarniku – i nalałam sobie kolejną lampkę wina. Kiedy się obudziłam, kuchnia była w dymie, a z pizzy został zwęglony placek. Na szczęście dzieci bawiły się w swoim pokoju i nie zwróciły jeszcze uwagi na ten smród. To wtedy dotarło do mnie, że to poszło za daleko i że dalej nie mogę się oszukiwać. Opowiedziałam wszystko Krzyśkowi, a on poszedł ze mną i zapisaliśmy mnie na terapię uzależnień.
Terapia uzależnień uratowała mnie i naszą rodzinę
Nigdy nie myślałam o sobie, jako o osobie uzależnionej. Alkoholik to był dla mnie pan spod budki z piwem, a ja taka nie byłam. Ja byłam pracującą mamą, która niekiedy (jak mi się wtedy wydawało) wypija lampkę wina po ciężkim dniu dla rozluźnienia. Jedni palą papierosa, a ja sobie nalewałam winka i relaksowałam się jak na filmach.
Na terapię poszłam z ogromnym wstydem i poczuciem winy. Że nie byłam dobrą matką, że nie byłam fajną żoną, że jestem kiepską pracownicą. Ale miałam też wiele obaw, bo terapia uzależnień kojarzyła mi się ze spotkaniami AA, gdzie mocno uzależnione osoby siedzą w kółku i styrane życiem oraz alkoholem opowiadają, jak piją do odcięcia i jak kombinują, aby zdobyć alkohol. A ja uważałam się za kogoś lepszego.
Ale okazało się, że wcale lepsza nie jestem, mam tylko inny sposób picia. Byłam wysokofunkcjonującą alkoholiczką, czyli taką, która dosyć ogarnia życie, ale wspomaga się i umila sobie życie właśnie tym winem.
Terapia była trudna, trwała dosyć długo, bo trzeba było pogrzebać w przeszłości i przyznać się do kilku wstydliwych rzeczy, ale nauczyła mnie, że nieważne co robiłam do tej pory, od teraz twoje życie może wyglądać inaczej, lepiej i że da się je przeżyć zupełnie na trzeźwo.
Podziwiam siebie, że przeszłam tę trudną drogę i dałam radę. Nie sięgnęłam po alkohol od 15 lat. Moje dzieci są już dorosłe i nie pamiętają pijanej mamy. Mamy ze sobą świetny kontakt, a ja przeprosiłam je za to, jaka byłam, kiedy były mniejsze.
A Krzysiek stanął na wysokości zadania i był dla mnie ogromnym wsparciem. Od tego momentu poświęca więcej czasu dla rodziny i nie jestem już tak samotna.
A jaka jest twoja relacja z alkoholem lub innymi używkami?
Ja wiem, jak trudno jest się przyznać do tego, że alkohol rządzi twoim życiem. Wiem, że będziesz zaprzeczała, wymawiała się i oszukiwała. Ale mam dla Ciebie zadanie: mamy ”suchy styczeń”, czyli miesiąc, w którym powstrzymujemy się od picia alkoholu. Namawiam Cię, abyś podjęła wyzwanie i na ten miesiąc odstawiła wszelkie używki. Taka pauza to najlepszy sposób, aby się przekonać, czy masz z nimi problem.
Już po kilku dniach zobaczysz, że jeśli alkohol odgrywa w twoim życiu ważną rolę, zaczniesz być nerwowa, będziesz szukała okazji do napicia się towarzysko, będziesz sobie tłumaczyła, że tym razem dla towarzystwa się złamiesz, itp. A może się okazać, że nie brakuje Ci wcale tej trucizny i nie będziesz więcej po nią sięgać.
A jeśli polegniesz, jeśli zapali Ci się czerwona lampka, że coś tu nie gra, to możesz śmiało zgłosić się do Centrum Pomocy Uzależnień, skonsultować ze specjalistą i ocenić, czy ten problem naprawdę istnieje. W Polsce pomoc z leczeniu uzależnienia uzyskasz w wielu miejscach i jest wiele doskonałych miejsc, gdzie leczą za darmo. Odważ się i zacznij żyć nowym, lepszym, trzeźwym życiem, tak jak ja. Niech twoje myśli zajmą przyjemne rzeczy, a nie myśl o kolejnej lampce wina.
Ważne telefony, gdzie możesz uzyskać pomoc lub po prostu się skonsultować, znajdziesz tutaj:
- 800 199 990 Ogólnopolski Telefon Zaufania Uzależnienia
- 22 823 65 31 Telefon Zaufania Uzależnień Stowarzyszenia MONAR
- 800 120 289 Infolinia Stowarzyszenia KARAN
- 801 889 880 Telefon zaufania dla osób cierpiących z powodu uzależnień behawioralnych i ich bliskich
- 801 140 068 Pomarańczowa Linia
Bardzo piękne jakże potrzebne wyznanie. Znam wiele osób mające problem z alkoholem. Nie jestem terapeutą żeby określać kiedy zaczyna się alkoholizm. Ciężko przyznać się przed sobą że się ma problem kiedy ten kieliszek wina jest tak przyjemny i odprężający. A z drugiej strony ten sam kieliszek powoli popycha nas do dna. Warto spróbować chociaż ten jeden miesiąc nie pić i zobaczyć jak bardzo nasz organizm zmienia się przez tak krótki czas. Bardzo dziękuję za ten artykuł.
Dziękujemy! Nas historia pani Kasi też wzruszyła i skłoniła do refleksji. Bo to winko na odprężenie wydaje się jednak tak niewinne. Tak jak piszesz, tylko do czasu. Pani Kasi udało się zobaczyć problem, gdy nie było jeszcze za późno, ale ile z nas myśli, że alkoholik to tylko pan Zenek spod budki, brudny, zaniedbany i bez zębów. A my kobiety potrafimy się przecież bardzo dobrze maskować. Ja (Elwira) sama mam koleżankę, która opiekuje się dziećmi sąsiadki, gdy ta ma „gorszy dzień”, bo wiadomo, że wtedy idzie w tango i pije w domu do odcięcia. A mojej koleżance po prostu szkoda tych dzieci. A kobieta piękna, elegancka, dobrze sytuowana. Mąż chyba wie, ale nie mieszkają razem i udaje, że nie ma tematu, bo inaczej musiałby wziąć do siebie dzieci, a to już mu się nie uśmiecha. Więc tak to funkcjonuje, dopóki nie wydarzy się jakaś tragedia…