Napisanie powieści fantasy było marzeniem i wyzwaniem

Zdjęcie główne zapowiadające wywiad

Joanna Stoga to kobieta wszechstronna. Fotografuje, pisze powieści, działa w lokalnych grupach i walczy o przyrodę. To ciepła dziewczyna, wspaniała rozmówczyni i uważna obserwatorka świata. Jej życie kilka razy wywróciło się do góry nogami, a ona całe te przeżycia umieściła w swoich książkach. W bohaterkach jej książek odnajdziecie siebie, bo wiele z nas spotykają podobne przejścia: odchodzą nasi bliscy, musimy poświęcić siebie, aby zająć się, jak Joanna, chorym bratem, a całym naszym światem bywa dom i park obok niego.

Przeczytaj, jak to się stało, że dojrzała kobieta wymarzyła sobie napisanie epickiej powieści i jak została pisarką. Rozmowę przeprowadziła Olga Szelc.

Olga Szelc: Jesteś autorką zbioru opowiadań „Las, pole, dwa sobole”, powieści „Słoń z Étretat”. Obie te pozycje są zanurzone w świecie rzeczywistym, dotyczą tematów mierzenia się z odejściem bliskiej osoby oraz opieki nad osobą z niepełnosprawnością z punktu widzenia opiekuna. A trzecia, czyli „Piasek i dym” to wolta gatunkowa, bo mamy do czynienia z powieścią fantasy jest magia, wykreowany cały świat, chociaż pojawią się w nim podobne problemy, bo jak mówiłaś kiedyś – przede wszystkim piszesz o człowieku chociaż nie tylko o nim, o niej moim zdaniem. Na początek więc pytanie, dlaczego wybrałaś ten właśnie gatunek i co jest w nim pociągającego dla pisarza/pisarki? Czy jest to specyficzne wyzwanie?

Joanna Stoga: Przede wszystkim nie mam poczucia, bym książką „Piasek i dym” wykonała jakąś wielką woltę. Dla mnie powieść fantasy jest naturalną konsekwencją tego, co pisałam wcześniej. Publikowałam już opowiadania w tym gatunku i jedno z nich zostało nawet nagrodzone. Także w poprzednich książkach pojawiają się elementy nierzeczywiste czy wręcz magiczne. W „Las, pole, dwa sobole” zmarłe bohaterki rozmawiają ze sobą, spacerują i snują refleksje na temat minionego życia, z kolei w „Słoniu z Étretat” jedna z postaci dysponuje nadnaturalnymi możliwościami i posługuje się wręcz magicznymi atrybutami, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy czytelnik zwróci na to uwagę i odczyta w ten sposób. Nigdy też nie ukrywałam zainteresowania fantastyką, ale w Polsce problem z tym gatunkiem jest taki, że wielu recenzentów uważa go za gorszy sort literatury i chyba dlatego muszę się tak często tłumaczyć z mojego wyboru (śmiech).

Dla mnie napisanie epickiej fantasy było po pierwsze marzeniem, a po drugie wspaniałym wyzwaniem. Tu nie wystarczy dobra historia z interesującymi bohaterami. Trzeba jeszcze wymyślić i wykreować całe uniwersum z jego religią, polityką, historią, geografią i oczywiście magią. Niejednokrotnie ogrom tego zadania mnie przytłaczał, dopadały mnie wręcz ataki paniki, mimo to szłam dalej i dziś jestem dumna z siebie, że przynajmniej w części udało mi się to zadanie zrealizować.

Starałam się stworzyć opowieść, która będzie interesująca nie tylko dla miłośników gatunku i fantastycznych dekoracji, lecz także dla tych, którzy po takie książki nie sięgają. Poruszam w niej wiele aktualnych problemów. Jest wojna z jej konsekwencjami, przemoc, w tym przemoc w rodzinie, jest polityka, żądza władzy i towarzyszące temu intrygi. Również dylematy, przed którymi stają moje postaci, nie różnią się od wyzwań, z jakimi mierzymy się we współczesnym świecie, dlatego mam nadzieję, że bardzo różni czytelnicy zdołają się w tej historii odnaleźć.

Joanna Stoga siedzi na łące w tle brzozy. Jest ubrana w niebieską sukienkę i niebieski płaszcz.
Joanna, aby napisać powieść fantasy, podpatrywała nawet w grupę rekonstrukcyjną walki długim mieczem, rozmawiała z koniarzami i poznawała zioła.

Na pierwszy plan w twojej powieści wysuwają się postacie kobiece, Mina, Karista i Yolanda – bardzo złożone, bardzo różnorodne. Oczywiście, mężczyźni są tu również, ale rządzą, leczą, są obdarzone darem głosu właśnie dziewczęta i kobiety. Czy mogłabyś opowiedzieć o tych postaciach trzech narratorkach. Jak je konstruowałaś, czy zmieniały w czasie tworzenia powieści, czy też miałaś klarowną wizję, że takie właśnie miały być? 

Od razu sprostuję. Kobiety rządzą w zakonie uzdrowicielek, ale wykreowanym przeze mnie świecie najwyższą władzę dzierżą mężczyźni, co niejednokrotnie zmusza moje bohaterki do działań niezgodnych z tamtejszym prawem.

Co do sposobu konstruowania postaci, to pisarzy można z grubsza podzielić na architektów i ogrodników. Ci pierwsi poprzedzają pisanie starannie przygotowanym planem i nie pozwalają ani sobie, ani bohaterom na spontaniczne działanie. Drudzy, a właśnie do tych należę, zaczynają pisać, mając w głowie ogólny zarys historii i w miarę dopięty łuk fabularny, ale zostawiają znacznie więcej przestrzeni na to, co wyłoni się lub wyrośnie w trakcie. Tak też rozwijały się moje bohaterki i niejednokrotnie miałam wrażenie, że one same decydowały, jak się zachować (śmiech). Dla mnie to jeden z najbardziej fascynujących momentów w procesie pisania, gdy postać zaczyna niejako żyć własnym życiem.

Cóż więcej mogę powiedzieć o moich bohaterkach? Różni je wiek i to, co przeżyły, choć wszystkie zostały naznaczone wojną. Różni je też temperament. Yolanda jest dojrzałą matką przełożoną w zakonie, Mina wchodzącą w dorosłość nowicjuszką, która dopiero próbuje się określić, a Karista młodą i bardzo ambitną uzdrowicielką marzącą o władzy. Wszystkie zostają wplątane w intrygę, która wytrąca je ze strefy komfortu i zmusza do podejmowania trudnych decyzji. Jednak „Piasek i dym” to zaledwie początek ich drogi. O tym, jak potoczą się dalsze losy, czytelnik dowie się z kolejnych tomów. 

Dla mnie twoja powieść dotyka też tematu dziedziczenia traumy. Wszystkie bohaterki mają trudne przeżycia za sobą, to są także doświadczenia wojenne. Ale jest to też historia o tym, jak sobie z takimi zranieniami radzić…

Tu też zacznę od doprecyzowania. Bardzo mnie interesuje zjawisko dziedziczenia traumy, czyli tak zwanej traumy transgeneracyjnej. Z pewnością odniosę się do tego w kolejnych tomach, natomiast w „Piasku i dymie” skupiam się na radzeniu sobie z własnymi trudnymi doświadczeniami.

Wojna sprawiła, że każda z moich bohaterek doznała wielu krzywd, i o ile Yolanda zdołała się już pogodzić z przeszłością, o tyle Mina dopiero się z nią zmierzy, a to za sprawą rytuału inicjacyjnego, który musi przejść, jeśli chce zostać pełnoprawną uzdrowicielką. Mina wzbrania się przed tym, co nie dziwi. Im boleśniejszych zranień doświadczyliśmy, tym chętniej je wypieramy, a Mina ma co wypierać. Jednak nie ma innej drogi. By uwolnić się od przeszłości, Mina powinna ją zaakceptować, pogodzić się z tym, jaka była, inaczej ta zawsze będzie na nią wpływać i utrudniać jej działanie jako uzdrowicielki. To trudna i bolesna praca i tak samo jest w terapii. Każdy, kto w ten czy inny sposób pracował nad własnym samorozwojem, z pewnością odnajdzie w książce procesy z tym związane.

Joanna Stoga spotkanie autorskie.
Pierwsza powieść z serii „Głos ponad mrokiem” opowiada o trzech mocnych kobietach-uzdrowicielkach.

Staram się, by moja opowieść składała się z przynajmniej kilku warstw, a już od czytelnika zależy, którą z nich dostrzeże. Jedni skupią się na akcji i rozwoju wypadków, inni na relacjach między postaciami i ich emocjach. Znajdą się też tacy, którzy będą zwracać uwagę na konstrukcję uniwersum albo szukać literackich czy mitologicznych powiązań. Mam jednak nadzieję że część czytelników dostrzeże w inicjacyjnym rytuale Miny elementy własnej pracy nad sobą, w każdym razie bardzo by mnie ucieszyło, gdyby tak się stało.   


W powieści pojawia się wątek władzy i odpowiedzialności za władzę, sytuacja polityczna w królestwie jest zagmatwana. Ten wątek dotyka zwłaszcza Karisty – ambitnej, odważnej, ale i dziecinnej zarazem. Wiem, że ta postać wywołuje skrajne emocje, jedni czytelnicy ją pokochali, inni jej nie znoszą. A jak ma się z nią sama autorka?


Uwielbiam tworzyć postaci, które trudno zakwalifikować, i które budzą mieszane uczucia. Karista z pewnością takie budzi. Jednych złości, inni są nią zafascynowani, a jeszcze inni zaczynają od niechęci, ale z czasem rodzi się w nich zrozumienie i współczucie. Ja mam nadzieję, że Karista jeszcze nieraz zaskoczy czytelnika. Na pewno praca nad tą postacią jest fascynująca, bo Karista i mnie potrafi zaskoczyć. 

W twojej powieści ważną rolę odgrywa zakon uzdrowicielek, szkoła uzdrowicielek. Czym on jest, skąd pomysł na takie właśnie miejsce?

Na którymś ze spotkań autorskich usłyszałam od jednej z czytelniczek, że zakon uzdrowicielek jest czymś w rodzaju korporacji i coś w tym jest. Panuje w nim hierarchia, ale jak to w życiu bywa, duże znaczenie mają też układy. Liczy się pochodzenie uzdrowicielki, jej majątek, powiązania rodzinne, a nawet uroda. Dlatego myślę, że również czytelnicy nie sięgający dotąd po fantasy, łatwo się tu odnajdą. A skąd pomysł? Myślę, że w dużej mierze wziął się z własnych doświadczeń. Jak kiedyś powiedziałam, pisarz lepi z tego, z czego sam został ulepiony, a ja mam za sobą wiele lat korporacyjnej pracy.

Joanna Stoga idzie po łące w tle brzozy. Jest ubrana w niebieską sukienkę i niebieski płaszcz.
Joanna wykreowała całe uniwersum z jego religią, polityką, historią, geografią i oczywiście magią.

Pisanie to – wbrew pozorom – często wymagająca, żmudna praca. Jak się do niej zachęcasz, motywujesz, czy masz chwile, gdy rzucasz opowieść, masz jej dość, co wtedy robisz, żeby odpocząć od pisania, żeby móc do niego wrócić?

W posłowiu do „Las, pole, dwa sobole” podzieliłam się myślą, że pisanie to bardzo samotne zajęcie. Pisarz musi codziennie wstać, by samodzielnie napalić w piecu własnej motywacji i entuzjazmu. Dokładnie tak to u mnie wygląda. Wstaję bardzo wcześnie, bo tylko wtedy mam czas na pisanie, i pracuję nad tekstem bez względu na natchnienie, nastrój, chęci itp. 

Systematyczność jest podstawą, lecz oczywiście zdarzają mi się momenty wypalenia. Wielką pomocą są dla mnie zaprzyjaźnieni beta readerzy, czyli ludzie, którzy czytają moje teksty przed publikacją. Zdarzało się, że to oni wyciągali mnie za uszy z pisarskiego kryzysu i w miarę możliwości staram się odpłacać im tym samym. To są również pisarze, więc nawzajem czytamy nasze powieści i dajemy sobie nie tylko feedback, ale też wsparcie. Bywa, że ratunkiem od wypalenia i zmęczenia jest po prostu odpoczynek. Rodzinne obowiązki nie pozwalają mi na dłuższy urlop, jednak czasem wystarczy wyjście do parku, Ogrodu Botanicznego, czy krótki wypad do lasu. To tam nabieram sił do dalszej pracy. Matka Natura pozwala mi uwolnić się od własnego ego i uświadomić sobie, że jestem częścią czegoś o wiele, wiele większego. Takie spojrzenie pięknie resetuje przemęczony umysł.


Nie ukrywasz, że pisania się uczyłaś na specjalnych kursach,  a więc chciałam zapytać o to, jak na nie trafiłaś, na czym polega nauka pisania i co Ci dały takie kursy? Czy to są kursy dla każdego, czy każdy może nauczyć się pisać książki?

Pisanie jest dla mnie zawodem, a skoro tak, to podobnie jak innych wypada się go nauczyć. Gdy zajęłam się pisaniem, szybko zdałam sobie sprawę, że muszę poprawić warsztat i sama zaczęłam szukać wsparcia. Trafiłam na szkołę „Pasja pisania” i początkowo zdecydowałam się na ich ofertę głównie dlatego, że kursy odbywały się online, a na inną formę zajęć nie mogłam sobie pozwolić. Jednak już pierwsze zajęcia pokazały mi, że nie tylko forma zajęć jest dla mnie korzystna. Bardzo wiele się nauczyłam i natychmiast po zakończeniu pierwszego kursu, zaczęłam się rozglądać za następnym. Podczas zajęć nawiązałam też przyjaźnie, które trwają do dzisiaj, dlatego polecam to każdemu, kto pasjonuje się literaturą i pisaniem. Z pewnością znajdzie na kursach bratnie dusze. Poza tym uczymy się nie tylko od znakomitych wykładowców, lecz również od siebie nawzajem. To bardzo intensywny czas, po którym zostaje mnóstwo inspiracji. Nie wiem, czy każdy może się nauczyć pisania, z pewnością każdy może spróbować i bez względu na efekty nie będzie to zmarnowany czas. 

A kiedy możemy się spodziewać drugiego tomu? Wiem, że skończyłaś już go pisać.

Joanna Stoga okładki książek
Dwie pierwsze powieści to dotyczą bardzo osobistych przeżyć autorki: straty kogoś bliskiego i opieki nas chorym członkiem rodziny.

Aż tak dobrze nie jest, na razie skończyłam pierwszy draft. Teraz sczytuję i szlifuję całość, a to wbrew pozorom zajmuje sporo czasu. Na tym etapie można wychwycić nieścisłości, które zdarzają się zwłaszcza we fragmentach pisanych w stanie tak zwanego flow. To piękny moment, bo pisze się wtedy jak w amoku i palce nie nadążają klikać w klawiaturę. Towarzyszy temu taki zapał i radość, że zapomina się o upływającym czasie. Jednak potem się okazuje, że nie wszystkie pomysły są tak genialne, jak się wówczas wydawało i niejedno trzeba skorygować.

Poprawianie jest żmudnym zajęciem i nie tak satysfakcjonującym jak stan flow, ale niezbędnym, by finalnie książka była dopracowana, a bardzo mi na tym zależy. Do ostatniej chwili wygładzam zdania i pewnie mogłabym tak bez końca (śmiech). Ogromną pomocą są też beta readerzy. Dzięki nim wiem, jak na to co napisałam, może zareagować potencjalny czytelnik. Jak sama wiesz, potrafią też wychwycić błędy, które umknęły autorce. Tak więc minie jeszcze trochę czasu, nim postawię ostatnią kropkę i napiszę upragnione: „Koniec II tomu”. Potem wszystko będzie w rękach wydawczyni, bo to ona ostatecznie zdecyduje, kiedy książka się ukaże. Moim marzeniem jest, by udało się jeszcze w tym roku.

Dziękuję za rozmowę!


Zdjęcia ilustrujące artykuł powstały na sesji wykonanej przez Esterę Laskowską a te piękne plenery znajdują się w Lubawce.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *