Podróż donikąd pełna emocji
Czasem nie trzeba porywać się na egzotyczną podróż, żeby przeżyć magiczne chwile. Ba, czasem nawet nie trzeba się zbyt daleko wypuszczać, bo przygoda czai się tuż za rogiem. Opowiem wam moją historię o tym, jak zaplanowałam sobie wyjazd nad Stawy Milickie i… moje plany spełzły na niczym!
Za wzgórzami, za lasami…
Droga nad Stawy, które od lat 60. minionego wieku są rezerwatem ptactwa błotnego i wodnego, gdzie swoje tereny lęgowe mają takie gatunki, jak łabędź niemy czy gęś gęgawa, wiodła przez Wzgórza Trzebnickie, z niemieckiego sympatycznie zwane Kocimi Górami. Jest to środkowa część tzw. Wału Trzebnickiego stanowiąca pas spiętrzonych wzniesień polodowcowych o wysokości 200-250 m n.p.m.
Asfaltówka wiła się najpierw między łatami pól, po których leniwie spacerowały sarny (miałam nadzieję, że żadna z nich nie wyskoczy mi nagle przed maskę!), a później wpadła w gąszcz lasów.
Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że już na tym etapie podróż będzie aż tak malownicza. Było gęsto od gałęzi i liści, a do tego obłędnie kolorowo. Ciemna zieleń, złoto, miedź, purpura, ametyst – to już nie była jedynie obecność złotej, polskiej jesieni. To było jej królestwo!
Mijane drogowskazy: Dąbrowa, Bukowinka, Grabowno, Olszówka, Bukowina, raz po raz uświadamiały mi, że życie zamieszkujących te tereny ludzi od zawsze było ściśle związane z lasem. Na chwilę wyobraziłam sobie, jak wyglądał ten region w przeszłości. Przeszłości sięgającej nie tylko dziesiątki czy setki, ale także tysiące lat wstecz, bo właśnie na zboczach należącego do Wzgórz Trzebnickich wzniesienia Winna Góra odkryto najstarsze na ziemiach polskich ślady człowieka pierwotnego Homo erectus. Ślady liczące sobie – bagatela! – pół miliona lat. Szczątków samego pitekantropa wprawdzie nie odnaleziono, ale narzędzia oraz pozostałości zwierząt i palenisk niezbicie dowodzą, że nasz praprzodek, przystojniak o pochylonym czole, potężnych wałach nadczołowych i masywnej, wysuniętej, szczęce, też musiał przemierzać kiedyś wzgórza, po których ja mknęłam teraz moim wysłużonym fordem.
Homo erectus (Foto: Lillyundfreya, licencja Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 2.5 zlokalizowana, 2.0 zlokalizowana oraz 1.0 zlokalizowana – zdjęcie przycięte)
Z rozmyślań wyrwało mnie nagłe uderzenie w podwozie. Nie, na szczęście nie była to sarna, ale ogromny konar, na który nieopatrznie najechałam. Samochód stanął. Stawy Milickie, które były już tak blisko, oddaliły się o setki kilometrów. Podobnie jak jakakolwiek cywilizacja, bo znalazłam się na drodze wśród lasów, które zdawały się nie mieć końca.
» Dolny Śląsk jest pełen skarbów. Przeczytaj, jakie czekają na ciebie w sercu Karkonoszy!
Westernowe klimaty
Zrezygnowana już miałam dzwonić po pomoc drogową, gdy naraz zza zakrętu wyłonił się samochód ciągnący przyczepę – jak się chwilę później okazało – z koniem. Kierowca i siedząca obok niego kobieta zaproponowali mi podwózkę do pobliskiej Twardogóry – niewielkiego miasteczka, w którym bez problemu miałam znaleźć i warsztat, i, w razie potrzeby, nocleg. Znalazłam znacznie więcej.
Uczynny kierowca okazał się Czechem, a jego sympatyczna partnerka – Polką. Poznali się we Włoszech, gdzie przygotowywali konie do wyścigów. Po kilku latach postanowili założyć własną hodowlę i przeprowadzili się do podwrocławskiej wsi, rodzinnych stron Anny. Znaleźli tu idealne warunki do trzymania koni pełnej krwi angielskiej oraz świetną bazę wypadową na polskie i europejskie tory wyścigowe. Ich konie biegają na wrocławskich Partynicach, warszawskim Służewcu, sopockim Hipodromie, a także na torach w Niemczech i w Austrii. Wyniki? Jak to w sporcie – dużo zależy od dnia i samopoczucia zawodnika. Na brak miejsc na pudle jednak nie narzekają.
Moi wybawcy okazali się niezwykle bogatym źródłem wiedzy na temat regionu, w którym się znalazłam. Wkrótce dowiedziałam się, że w okolicy jest co najmniej kilka stajni i szkółek, z których część organizuje nawet kilkudniowe rajdy konne.
Włóczenie się po wzgórzach w siodle, kąpiele w strumykach, spanie w szałasach, długie wieczorne rozmowy przy ogniskach na leśnych polanach, a w tle rżenie pasących się nieopodal wierzchowców. Legendzie westernów, Johnowi Wayne’owi, do szczęścia brakowałoby tu chyba tylko kojotów i grzechotników.
Cóż, wilków w tutejszych lasach raczej nie ma, ale można stanąć oko w oko ze żmiją zygzakowatą, której ukąszenie nie stanowi wprawdzie zagrożenia dla zdrowego dorosłego człowieka (a już na pewno nie dla faceta pokroju Johna Wayne’a!), ale może być niebezpieczne dla dzieci i osób starszych, bo uszkadza układ nerwowy, powoduje martwicę tkanek i wywołuje zmiany rytmu pracy serca. Czyli jednak udaje się sprostać trudnym wymaganiom miłośników Dzikiego Zachodu!
Wielkim plusem zwiedzania okolicy na końskim grzbiecie jest fakt, że z czworonożnym druhem można łatwo zboczyć z wytyczonego szlaku, co nie zawsze jest możliwe na rowerze. Choć z drugiej strony na terenie gminy zadbano także o cyklistów, przygotowując dla nich aż trzy trasy turystyczne.
» Planujesz aktywny weekend? Zapraszamy do Polanicy-Zdroju! Przeczytaj nasz przewodnik: część 1 i część 2.
Na bezdrożach, w najciemniejszej kniei, można podziwiać jedyny w swoim rodzaju magiczny, leśny krajobraz. W Kocich Górach nie brakuje poprzecinanych małymi wodospadami dolin strumieni, wyglądających niczym małe wąwozy, oraz olbrzymich głazów narzutowych.
Najokazalsze fragmenty litej skały przywleczone tu przez lądolód setki tysięcy lat temu osiągają nawet 7 m obwodu i 1,5 m wysokości. I wcale nie trzeba wiedzieć dokładnie, gdzie ich szukać, bo można się tu na nie natknąć niemal na każdym kroku! Ciekawa kolekcja znajduje się na przykład w pobliżu wsi Gola Wielka.
Jeśli jednak ogromne głazy wyglądające jak pogubione przez olbrzymy gigantyczne kule bilardowe mają w sobie wciąż niewystarczającą ilość baśniowego uroku, warto wybrać się na wycieczkę do leżącego niemal tuż przy szosie za Twardogórą rezerwatu „Torfowisko koło Grabowna”. Tutaj skojarzenia z fantastycznym światem żywcem wyjętym z powieści J.R.R. Tolkiena czy C. S. Lewisa nasuwają się błyskawicznie.
Pozornie wrogie, ponure mokradła są domem dla wielu rzadkich gatunków zwierząt i roślin. Uwaga zatem pod nogi, bo można niechcący wejść w paradę żabie moczarowej albo zakłócić spokój dostojnej kaliny koralowej. Szczególnie tego ostatniego należałoby się wystrzegać, na Kresach Wschodnich bowiem sadzono kalinę na grobach przedwcześnie zmarłych niewiast i młodzieńców jako wyraz czystości i głębokiego smutku. Krzewy stawały się w ten sposób absolutnie nietykalne, a ich uszkodzenie uważano za grzech, który mógł sprowadzić na winowajcę wielkie nieszczęście. Nie wolno było nawet wąchać kalinowych kwiatów, bo mogło to spowodować utratę węchu!
Dzielni mieszkańcy i dobra księżna
Twardogóra na szczęście przywitała mnie słońcem i przyjazną atmosferą. Na ulicach panował spory ruch, gdyż właśnie kończył się trwający od rana sobotni targ, na którym można było kupić dosłownie wszystko: od świeżych jaj, mięsa, owoców i warzyw, przez odzież, torebki i obuwie, aż po latarki, menażki, scyzoryki, ręczniki, importowaną chemię i inny mniej lub bardziej chodliwy asortyment, który jednak z pewnością prędzej czy później znajdował swoich odbiorców.
Mimo że miał to być weekend spędzony wyłącznie na łonie natury, zetknięcie z cywilizacją w twardogórskim wydaniu wcale mi nie przeszkadzało. Co więcej, urzekło mnie to niewielkie, liczące niespełna 7 tysięcy mieszkańców, miasteczko, którego początki sięgają czasów panowania na ziemiach polskich pierwszych Piastów.
Od strony południowej do Twardogóry wjeżdża się biegnącą dość stromo ulicą Oleśnicką. Miasteczko usadowiło się malowniczo wśród swoich „własnych” wzgórz, zwanych Wzgórzami Twardogórskimi, należących do wschodnich pasm Wału Trzebnickiego.
Okazuje się jednak, że to nie ukształtowanie terenu było inspiracją do nadania miejscowości jej współczesnej nazwy. Według legendy jest to raczej odzwierciedlenie nieugiętego charakteru i waleczności mieszkańców, którzy w 1241 roku stawili twardy opór Tatarom.
Miasteczko od czasów średniowiecza związane było ściśle z księstwem oleśnickim, które spod panowania Piastów uzależnionych od królów czeskich przeszło najpierw w ręce Habsburgów, a potem Wirtembergów. Wtedy to Twardogóra rozkwitła.
Rozwijał się handel, rzemiosło i oświata. Ludziom żyło się lepiej, bo miłościwie im panująca księżna oleśnicko-wirtemberska Eleonora Karolina dbała o nich, jak nikt wcześniej. Zamiast – jak przystało na elegancką damę – błąkać się bez celu po pięknych komnatach swojego pałacu, poświęciła się działalności charytatywnej i przedsięwzięciom sprzyjającym rozwojowi miasta. Wytyczyła Rynek Górny (dzisiejszy Plac Piastów), wybudowała nowy kościół, aż w końcu popadła w ogromne długi, z powodu których jej dobra zostały w roku 1712 zlicytowane i przeszły na ręce jej szwagierki, księżnej Zofii.
Za rządów pruskich mieszkańcy trudnili się tkactwem, później powstała pierwsza fabryka mebli, a przed I wojną światową, wskutek znacznego wzrostu demograficznego, w Twardogórze pojawił się bank kredytowy, drukarnia, sąd i areszt – dzisiejszy ratusz. Po 1945 roku w mieście było kilka szkół, dom dziecka, szpital, dwa kina oraz mnóstwo lokali usługowych i gastronomicznych.
» Lubisz zwiedzać urokliwe miasteczka? Koniecznie odwiedź Świdnicę, której zabytki i klimat przyciągają co roku setki turystów!
Historia kołem się toczy
Po dawnym rozmachu zostało w dzisiejszej Twardogórze ledwie wspomnienie. Najbardziej charakterystycznym elementem architektury miasta jest górujący nad Placem Piastów neogotycki kościół p.w. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych odbudowany po pożarze w 1873 roku.
Kościół p.w. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych (Foto: Kriskros, licencja Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska – zdjęcie przycięte)
Świątynia, której nadano tytuł bazyliki mniejszej, jest celem licznych pielgrzymek, ponieważ znajduje się w niej słynąca z łask figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem.
Przechodząc zaledwie sto metrów dalej, docieramy do obecnego rynku z ratuszem będącym siedzibą władz miasta i gminy. Warto przespacerować się po zadbanym placu i przyjrzeć otaczającym go kamienicom z XVIII i XIX wieku.
Ratusz w Twardogórze (Foto: Sławomir Milejski, licencja Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe – zdjęcie przycięte)
Prawdziwa perełka czeka na nas jednak na końcu ulicy Ratuszowej. W pozostałościach zniszczonego przez huragan w latach 80. ubiegłego wieku zabytkowego parku, w rozwidleniu potoku Skorynia zachowała się chluba zacnej księżnej Eleonory – barokowy pałac, który powstał po rozbudowaniu XVI-wiecznego zamku.
Obecnie mieści się tu szkoła, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że duchy przeszłości ani myślą opuszczać tę rezydencję. Na prowadzącej do parku oryginalnej bramie wjazdowej z 1696 roku wciąż widnieje monogram księżnej, a poniżej – herb dawnych właścicieli.
Biegnąca między drzewami aleja prowadzi do otynkowanego, jasnego pałacu przykrytego mansardowym, ceglastym dachem. Do dziś zachowały się resztki fosy, która do 1811 roku otaczała budowlę. Widok szpecą jedynie dwa skrzydła dobudowane do rezydencji 50 lat temu, kiedy to przekształcono ją w internat. Współczesne elementy zupełnie nie pasują do barokowych zabudowań.
Pałac barokowy w Twardogórze (Foto: Sławomir Milejski, licencja Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska – zdjęcie przycięte)
Ciekawostką jest fakt, że twardogórski pałac był połączony tunelem z dawną rezydencją Reichenbachów znajdującą się w oddalonym o 4 km Goszczu. Obecnie tunel łączący oba obiekty jest już niestety niedrożny i można sobie jedynie wyobrażać, jakie tajemnice się w nim kryły.
Zaś co do samego pałacu w Goszczu, to warto wiedzieć, że rokokowa budowla wzniesiona w 1755 roku olśniewała przepychem aż do końca II wojny światowej. Porównywano ją nawet do architektonicznych pereł Drezna, jednak wskutek pożaru i niszczycielskiej działalności szabrowników, poszukiwaczy skarbów oraz – o, zgrozo! – peerelowskich konserwatorów dziś jest jedynie smutnym grobowcem minionej świetności.
Obecnie miejsce dawnych krezusów z Twardogóry i okolic zajęli całkiem nowi. We wspomnianym Goszczu mieszka właściciel Fabryki Mebli BODZIO, Bogdan Szewczyk, który od lat znajduje się w gronie 100 najbogatszych Polaków w rankingu magazynu Forbes. Z kolei położona kilka kilometrów dalej Królewska Wola ma swojego własnego celebrytę. Jest nim Andrzej Gawin – założyciel Fabryki Mebli GAWIN. Z obu przyprawiających o zawrót głowy rezydencji rozciąga się widok na ogromne zakłady przemysłowe, które zapewniają pracę setkom okolicznych mieszkańców. Jak widać – natura nie lubi próżni i gdy jedno się kończy, zaczyna się drugie.
A na deser…
Wzgórza Twardogórskie opuszczałam nazajutrz, po podwieczorku u Anny i Petra. Gospodarze nalegali, żebym jechała drogą przez las łączącą się z szosą we wsi Sosnówka. Myślałam, że po takim weekendzie już nic mnie nie zaskoczy, ale gdy skończyły się drzewa, moim oczom ukazał się stojący na polu najprawdziwszy… Mur Berliński! 25 żelbetonowych płyt to największa na świecie prywatna kolekcja oryginalnych fragmentów słynnego architektonicznego symbolu.
Wracając do domu, czułam, jak po brzegi wypełnia mnie patriotyzm lokalny. Świadomość, że niemal tuż pod moim nosem leży kraina pełna maleńkich cudów napawała mnie dumą. Aż strach pomyśleć, że mogłam tu nigdy nie trafić!
Ciekawa jestem, czy wam przytrafiło się kiedyś coś takiego – czy odkryłyście przez przypadek miejsce, o którego istnieniu nie miałyście pojęcia?