Długo czekałam, żeby pokochać Irlandię jak Irlandię, ale dziś czuję, że to moje miejsce na ziemi
Jak się żyje w Irlandii? Jest różowo, szaroburo, a może… zielono?
Po co gdybać, jak można zapytać u źródła? Zwłaszcza że znalazłam bardzo wiarygodne źródło!
Magdalena Klimczak to Polka w Irlandii, która mieszka na zielonej wyspie już kilkanaście lat. I doskonale wie, jak wyglądają cienie i blaski życia w tym kraju.
- Jak wygląda życie w Irlandii?
- Co warto mieć na uwadze, przeprowadzając się na wyspę?
- Czy Polacy otrzymują wsparcie od państwa irlandzkiego?
- Jak prowadzi się biznes w Irlandii?
- Co warto zobaczyć na zielonej wyspie?
- A także: jakimi ludźmi są Irlandczycy i co myślą o nas – Polakach?
Magdalena nie tylko prowadzi biznes w Irlandii, ale również czerpie z tego kraju pełnymi garściami. Podróżuje, zwiedza, a swoimi wrażeniami dzieli się na swoim profilu na Instagramie.
Ale… początki nie były zbyt wesołe. Po przeprowadzce pojawiła się frustracja, niezrozumienie, zagubienie, tęsknota, problemy finansowe, kryzys…
Chcesz wiedzieć, jak pokonuje się takie trudności – na dodatek na obcej ziemi – i wychodzi na swoje? A nawet spełnia kolejne marzenia? Zapraszam do lektury naszej rozmowy!
Nie zapałałam do Irlandii miłością od pierwszego wejrzenia
Kasia Laskowska: Jak to się stało, że zamieszkała Pani w Irlandii?
Magdalena Klimczak: Jak to zwykle bywa – tak pokierowało mną życie.
Pochodzę z Kudowy-Zdroju. Mieszkałam tam z mężem i trójką dzieci. Nie było nam łatwo, mimo że oboje pracowaliśmy.
18 lat temu mój mąż dostał propozycję pracy w Irlandii. Wyjechał za granicę sam, a ja planowałam do niego dołączyć, gdy skończę naukę w szkole kosmetycznej, do której wówczas uczęszczałam.
I tak się stało. Po niespełna półtora roku wraz z dziećmi również pojechaliśmy do Irlandii.
Od razu wylądowaliście w Roscommon? Nigdy nie byłam w Irlandii, ale przyznam, że krajobrazy tego hrabstwa zapierają dech w piersiach! Dokładnie tak wyobrażam sobie słynną zieloną wyspę.
Cóż, początkowo moje okolice nie były aż tak malownicze. [śmiech]
Przez pierwszych 10 lat mieszkaliśmy w Longford. To wprawdzie jedynie pół godziny drogi od Roscommon, ale uważam, że to niespecjalnie ciekawe miasteczko i hrabstwo.
Czyli raczej nie zapałała Pani do Irlandii miłością od pierwszego wejrzenia?
Oj, zdecydowanie nie. W tamtym czasie nie podróżowałam poza granice hrabstwa, nie miałam nawet prawa jazdy, więc cały kraj oceniałam przez pryzmat tych niezbyt atrakcyjnych okolic.
Czy dlatego zdecydowaliście się na przeprowadzkę?
Zadecydowały tutaj inne względy – zrobiliśmy to z powodu mojej pracy.
Roscommon jest znacznie ciekawszym miejscem. Można tu więcej zobaczyć, choć przyznam szczerze, że gdybym mogła wybierać, nie biorąc pod uwagę żadnych życiowych czynników, wybrałabym jeszcze inne okolice.
Jakaś konkretna, wymarzona lokalizacja?
Coś bliżej wybrzeża, bliżej oceanu albo w górach…
Z drugiej jednak strony, Roscommon ma tę zaletę, że położone jest w centrum kraju i w ciągu zaledwie dwugodzinnej podróży samochodem można dotrzeć w naprawdę fantastyczne miejsca.
Do odważnych świat (i biznes!) należy
Ależ zrobiła mi Pani smaka na to zwiedzanie… Zanim jednak przejdziemy do niewątpliwych uroków Irlandii, prosze mi jeszcze opowiedzieć o swojej pracy. O tym, jakie były Pani zawodowe początki na zielonej wyspie.
Z pewnością były trudniejsze, niż mi się wcześniej wydawało.
Zanim wyjechałam do Irlandii, najpierw tuż po maturze pracowałam przez 6 lat w szpitalu jako laborantka. Po urodzeniu dzieci nie wróciłam już do tego zawodu. Potem ukończyłam szkołę kosmetyczną i przepracowałam pół roku w pięknym SPA.
Nie zdobyłam może w tej branży jakiegoś oszałamiającego doświadczenia, ale wydawało mi się, że kosmetyczka wszędzie da sobie radę.
I dała?
Nie od razu. Przede wszystkim pojawiła się bariera językowa, bo ja w tamtym czasie w ogóle nie znałam angielskiego.
Poza tym potrzebna byłam dzieciom: czternasto- i dziesięciolatce, a zwłaszcza dwulatkowi, z którym pierwsze cztery lata spędziłam w domu.
To musiało być frustrujące.
Starałam się wykorzystać ten czas możliwie najlepiej. Uczyłam się angielskiego. Córki poszły do szkoły, a mi było wstyd, gdy musiałam zabierać je ze sobą na wywiadówki, żeby tłumaczyły mi, o czym mówi nauczyciel…
Bardzo mnie to zmotywowało do nauki.
Brawo! Każdy powód jest dobry, a wstydzić się nie ma czego, bo człowiek uczy się całe życie. Zapisała się Pani do szkoły językowej?
Uczyłam się w domu, przez internet, ale rzeczywiście uczęszczałam też na specjalne kursy organizowane dla obcokrajowców.
Przyznam, że to była świetna opcja, bo poznałam tam wielu Polaków.
Rozumiem, że potem było już tylko łatwiej z pracą?
No, nie do końca.
Próbowałam coś znaleźć, ale po pierwsze – z tym angielskim nadal nie było idealnie, a po drugie – przyszła recesja i salony kosmetyczne nie prosperowały zbyt dobrze.
Nadal jednak się nie poddawałam i starałam się nie marnować czasu. Zapisałam się na kurs dla bezrobotnych, który umożliwiał doskonalenie różnych umiejętności. Były tam bardzo fajne zajęcia motywacyjne, poza tym uznałam, że wbrew moim obawom sporo rozumiem, więc znów nabrałam wiatru w żagle.
Z powodu dość trudnej sytuacji finansowej – mojego męża też dotknęła recesja – mogłam skorzystać ze wsparcia socjalnego, dzięki któremu zapisałam się na dwuletni kurs kosmetyczny.
Pech – choć może szczęśliwy traf? – chciał, że gdy tylko dołączyłam do kursu, mój mąż znów zaczął pracować na pełen etat, przez co zasiłek przestał mi przysługiwać. Nie zrezygnowałam jednak z nauki, mąż ciężko pracował i jakoś daliśmy radę z opłatami.
Na drugim roku kursu podjęłam już pracę w salonie kosmetycznym w sąsiednim mieście. Początkowo przez jeden dzień w tygodniu, ale doświadczenie zawodowe się budowało. Zresztą, wkrótce potem szefowa urodziła dziecko i zaczęłam pracować więcej.
Coś czuję, że w końcu zaczęło się układać.
Dobrze Pani czuje. Znajomy Polak otworzył w Roscommon salon fryzjerski i pojawiła się możliwość prowadzenia tam również usług kosmetycznych. Skorzystałam i tym sposobem założyłam własny biznes!
Nie bała się Pani?
Bardzo! Ale przemyślałam to, poza tym otrzymałam wsparcie męża i postanowiłam spróbować.
Czas pokazał, że była to dobra decyzja. Właściciel salonu fryzjerskiego postanowił po jakimś czasie sprzedać lokal, a ja go kupiłam.
Musiałam budować swoją markę od podstaw, bo w Roscommon niewiele osób mnie znało. Zrezygnowałam z usług fryzjerskich, skupiłam się głównie na zabiegach kosmetycznych i w końcu się udało – klienci mi zaufali.
Od tego czasu minęło 9 lat. Specjalizuję się w paznokciach, zatrudniam w tej chwili trzy pracownice, świetne dziewczyny, dodatkowo udostępniam pomieszczenie dla specjalistki od rzęs i brwi i naprawdę muszę przyznać, że biznes nieźle prosperuje. Jest bardzo busy!
Gratulacje! Czyli da się. I wcale nie musi się to stać od razu.
Na sukces w biznesie zdecydowanie można poczekać, więc nie warto się poddawać.
Gdy porównam siebie z początków życia tutaj – gdy byliśmy w długach, mieliśmy problemy finansowe – do tego, co osiągnęłam w ciągu ostatnich dwóch lat, widzę kolosalną zmianę.
I pewnie dlatego zaczęłam podróżować.
Pojechałam nad Atlantyk i… przepadłam!
Porozmawiajmy zatem o podróżach. Na Pani profilu na Instagramie można podziwiać zjawiskowe zdjęcia z najróżniejszych zakątków Irlandii. Czyli w końcu postanowiła Pani ją poznać?
Podróże to moja wielka pasja, choć nie było tak zawsze. Na początku nie miałam do tego nie tylko funduszy, ale też odwagi i śmiałości. Dopiero nieco ponad 5 lat temu zaczęłam odkrywać Irlandię.
W czasie pięknej pogody wybrałam się pewnego dnia na wycieczkę nad Ocean Atlantycki i absolutnie zakochałam się w tych krajobrazach. Od tego czasu wyjeżdżałam gdzieś praktycznie w każdy weekend i dostrzegłam, jak piękna jest Irlandia. A ocean kocham do dziś, mimo że bywa zdradliwy. Połykanie przez fale koców rozłożonych zbyt blisko wody jest nagminne, a raz nawet pożarły mój telefon komórkowy…
Niesamowite, że do tej pory nie zauważała Pani piękna tego kraju…
W ogóle nie zdawałam sobie z tego sprawy! Ale dzisiaj znam już olbrzymią większość wyspy.
Podróżowałam nawet w okresie pandemii, kiedy nie było to do końca dozwolone. Robiłam długie szlaki po hrabstwie Roscommon – wzdłuż rzek, po polach – i nawet tam odkryłam przepiękne miejsca.
I pod wpływem tych wszystkich urokliwych miejsc postanowiła Pani zacząć działać na Instagramie?
Tak. Uwielbiam robić zdjęcia i chciałam się dzielić tymi wszystkimi wrażeniami z innymi.
Poza tym to dla mnie świetne antidotum na ponury dzień. Gdy jest mi źle, przeglądam sobie zdjęcia i wracam do miejsc, w których było mi dobrze.
No i Instagram jest kopalnią inspiracji! Gdy ktoś wrzuci zdjęcie z pięknego miejsca, mogę je sobie wyszukać w Google Maps i zaplanować wyjazd. Tak było choćby wtedy, gdy podróżowałam głównie po Irlandii. Dzięki social mediom mogłam planować kolejne kierunki do odwiedzenia na wyspie.
Na Instagramie są też Pani zdjęcia z podróży zagranicznych: Paryż, Majorka, Albania, Portugalia, Wyspy Kanaryjskie, oczywiście Polska…
Wyjazdy za granicę początkowo nie były w moim zasięgu. 4 lata temu po raz pierwszy wypuściłam się w nieznane – czyli nie do Polski i nie do Irlandii, a na Teneryfę. I wtedy poczułam, że chcę więcej!
A co takiego wnoszą podróże do Pani życia?
Przede wszystkim zaspokajają moją ciekawość. Lubię poznawać zwyczaje ludzi żyjących gdzie indziej. Fascynują mnie inne kultury.
Nie jestem wybredna i mogę zachwycić się wszystkim: cudami natury, górami, krajobrazami, ale też miastami i wyjątkowymi budowlami.
Podróżuję, ale też czytam o podróżach, oglądam programy tematyczne… Zawsze notuję sobie miejsca, które chciałabym jeszcze odwiedzić. Moja mapa jest usiana pinezkami, które być może będą celem moich kolejnych wypadów.
To jest mój plan na resztę życia i tak się składa, że ustaliłam go sobie właśnie po pięćdziesiątce.
I takie kobiety my lubimy! [śmiech]
To naprawdę dodaje skrzydeł.
Gdy nie podróżuję, przygotowuję się do podróży. Nie czekam – planuję kolejne wyjazdy, każda poprzednia podróż motywuje mnie do odbycia następnej.
Nawet zapisałam się na siłownię, żeby trochę schudnąć i wzmocnić mięśnie, co bardzo mi się przydaje podczas wspinaczek górskich.
Bardzo odpowiedzialne podejście.
Wcześniej zadyszka mnie dobijała. A tak, dzięki aktywności fizycznej trzy razy w tygodniu i odpowiedniej diecie nie tylko podróżuje mi się lepiej, ale także po prostu żyje mi się przyjemniej. Zwłaszcza, że mam siedzący tryb pracy.
Irlandczycy są super, ale bywają przewidywalni
To jak się Pani żyje w Irlandii?
Dziś absolutnie nie mogę narzekać, choć początki były trudne.
15 lat temu nie chciałam tu być, nie mogłam znaleźć dla siebie punktu zaczepienia, czułam się bezużyteczna i marzyłam tylko o powrocie do Polski.
Choć z drugiej strony podczas wizyt w ojczyźnie ciągle zderzałam się z tą trudną rzeczywistością, w której dwoje pracujących ludzi nie może sobie pozwolić na spokojne życie, utrzymanie rodziny czy zakup mieszkania.
W Irlandii mimo wszystko było łatwiej?
Tak! Przecież przez pierwsze 6 lat pracował tylko mój mąż, a i tak mogliśmy pozwolić sobie na więcej niż w Polsce, przy okazji powoli wychodząc z długów.
Dorobili się Państwo własnego domu?
Nie, wynajmujemy. Ceny nieruchomości są bardzo wysokie, poza tym jakoś nie mamy ochoty pchać się w te wszystkie remonty… Ale nie mówię nie, zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Ceny wynajmu są korzystniejsze?
Niekoniecznie. My płacimy 1000 euro za mieszkanie z czterema sypialniami, co nie jest niską kwotą, ale z racji tego, że zaczęliśmy wynajmować kilka lat temu, nie jest też stawką aż tak wysoką, jaką moglibyśmy dostać, szukając czegoś teraz.
A czy państwo wspiera jakoś obywateli?
Tak. Po utracie pracy przysługuje zasiłek, z którego naprawdę da się utrzymać. Są też różne dodatki, np. dopłata do wynajmu mieszkania.
Nie jestem w tym zbytnio zorientowana, bo od dawna nie musiałam korzystać z takiego wsparcia, ale Irlandia rzeczywiście pomaga obcokrajowcom w zorganizowaniu sobie życia na wyspie.
Czyli socjal i poziom życia na plus. Jeszcze jakieś zalety mieszkania w Irlandii?
Prowadzenie biznesu jest tu o wiele prostsze niż w Polsce. Moi bracia mają firmy w Polsce i wiem, że mają o wiele więcej biurokracji i często bardzo pod górkę.
W Irlandii państwo bardziej ufa przedsiębiorcy, a ten przedsiębiorca jest chyba przez to uczciwszy.
A w czym jesteśmy od Irlandczyków lepsi?
Polacy są bardziej zdecydowani, odważni, uparci, czasem niepokorni. Nie dajemy się tak łatwo zniewolić, pewnie wynika to z naszej historii.
To trochę sobie teraz poplotkujmy o Irlandczykach. Jakimi są ludźmi?
Być może Panią rozczaruję, ale moim zdaniem są wspaniali. Oceniam ich być może głównie przez pryzmat kobiet, moich klientek, ale mam o nich jak najlepsze zdanie.
A co ze stereotypami: piją dużo piwa?
Raczej tak, po prostu lubią chodzić do pubów, choć oczywiście nie wszyscy. Ale to część ich kultury.
Irlandczycy nie lubią się kłócić, narzekać, są bardzo ułożeni i lojalni. W moim salonie mam klientki, które korzystają z moich usług od ośmiu lat! Są też bardzo tolerancyjni i otwarci, a ja tę różnorodność w Irlandii bardzo lubię.
A jakieś minusy?
Bywają zamknięci, nie okazują emocji, ale ja wiem, czy to jest minus? Moim zdaniem to dobra cecha.
To mnie w nich urzeka: nie marudzą. Jak są w złym nastroju, to po prostu nie rozmawiają. Polacy tak nie potrafią, my często narzekamy. Być może wynika to z faktu, że w Polsce trudniej się żyje, ale Irlandczycy nie narzekają nawet na pogodę. A mogliby! [śmiech]
O, jest jedna cecha, którą mogę im wytknąć.
Nareszcie!
Nie przepadają za wyzwaniami. Jak podróżują, to zwykle w te same miejsca, tam, gdzie inni, nie wychylają się. Są dość przewidywalni. Choć z pewnością znalazłyby się wyjątki.
Czyli brakuje im trochę naszej słowiańskiej fantazji. [śmiech] A jaki jest stosunek Irlandczyków do Polaków? Co wiedzą o naszym kraju?
Niestety nie za wiele, czasem podróżują do Krakowa. Ale szanują i lubią Polaków. Uważają nas za dobrych pracowników, wiedzą, że wiele nam zawdzięczają, zwłaszcza po naszym przystąpieniu do Unii Europejskiej.
Z mojego zawodowego podwórka mogę powiedzieć, że wśród Irlandek krąży opinia, że jak chce się mieć dobrze zrobione paznokcie, to trzeba się oddać w ręce Polki. [śmiech]
Staram się żyć pełnią drugiej połowy życia
Często pytam kobiety, czy fakt, że skończyły 50 lat, zmienił coś w ich życiu. I niemal równie często słyszę, że tak. Że był to pewien moment przełomowy, że nabrały odwagi do zawalczenia o siebie. Z rozmowy z Panią wiem już, że u Pani również zaszły pewne zmiany, gdy stała się Pani bardziej dojrzałą kobietą. Złapała Pani podróżniczego bakcyla, założyła własny biznes… Coś jeszcze?
Choćby to, że parę lat wcześniej, gdy byłam już po czterdziestce, w końcu zdecydowałam się zrobić prawo jazdy. Musiałam jakoś dojeżdżać do sąsiedniego miasta do pracy.
Ale prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby te zmiany zaszły dlatego, że skończyłam 50 lat. Po prostu tak się złożyło i zbiegło w czasie. Ja sama tej pięćdziesiątki jakoś specjalnie nie zauważyłam.
No, może poza tym, że staram się o siebie bardziej dbać. Wiadomo – jak się ma tyle lat, nie chciałoby się na tyle wyglądać. [śmiech]
Ma Pani na myśli zabiegi medycyny estetycznej?
Nie, bardziej dbanie o zdrowie. Pilnuję ruchu na świeżym powietrzu, właściwej diety. Zależy mi na dobrym wyglądzie przy moich dorosłych córkach.
Czy dojrzałej kobiecie łatwiej jest realizować pasje i żyć pełnią życia?
Myślę, że generalnie tak, choć to wszystko zależy od konkretnej sytuacji.
Ja mam już dorosłe dzieci, które nie wymagają takiej opieki, jak kiedyś. Moje pracownice są ode mnie młodsze i widzę, jak bardzo pochłaniają je obowiązki związane z dziećmi.
Ja mam teraz więcej czasu. Również na to, żeby się zatrzymać i docenić świat wokół mnie: kwiaty, drzewa, krajobrazy.
Staram się żyć pełnią życia i wykorzystywać każdą chwilę. Nie chodzi o to, że zaraz wybieram się na tamten świat, ale jednak jest to już ta druga połowa życia i ta świadomość gdzieś tam z tyłu głowy jest.
Ale nie przebija z Pani słów nostalgia.
Bo uważam, że ten czas po pięćdziesiątce jest najlepszy! Nie jesteśmy jeszcze stare, ale już dojrzałe. Możemy sobie pozwolić na pewną wolność, mimo że nie jesteśmy na emeryturze.
W Irlandii nie ma czterech pór roku, ale są wrzosowiska i… efly
Tęskni Pani czasem za Polską?
Oczywiście, że tak, choć nie tak bardzo, jak zaraz po przeprowadzce.
Brakuje mi rodziny – mojej mamy, braci, ich rodzin. Regularnie do siebie dzwonimy, ja jeżdżę do Polski raz w roku, moja mama odwiedza nas średnio co dwa lata, ale to jednak co innego niż możliwość odwiedzenia się w każdej chwili. Mam w Irlandii przyjaciół, ale fajnie byłoby móc częściej spotkać znajomych na ulicy i pogadać po polsku.
Poza tym tęsknię za polską pogodą – normalnymi czterema porami roku, w tym za pięknym latem – tęsknię za polskimi sklepami, w których jest większy wybór niż tutaj, tęsknię za polskim kinem, teatrem, jedzeniem i polskimi restauracjami… W Polsce jest więcej wszystkiego, jest większa różnorodność.
Ale jednak warto przyjechać do Irlandii. Może Pani podać własne powody, dla których dobrze byłoby to zrobić?
Irlandia to piękny, zielony kraj, w którym mamy i wybrzeże, i góry. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Poza tym, nie ma tu takich tłumów turystów, więc można naprawdę wypocząć. Zwłaszcza gdy wybierze się mniej znane zakątki, a nie np. Klify Moheru, które – choć zachwycające – są zwykle bardzo oblegane.
To jakie zakątki poleca Pani zobaczyć?
Dla mnie najpiękniejsze jest hrabstwo Kerry w południowo-zachodniej części kraju. Ma trzy półwyspy i przepiękną linię brzegową. Znajduje się tam też najwyższy szczyt Irlandii – Carrantuohill, na którym jeszcze nie byłam. Myślę, że to właśnie w Kerry mogłabym kiedyś zamieszkać…
Na zachodnim wybrzeżu Irlandii jest też zjawiskowa Wild Atlantic Way – licząca 2500 km trasa, którą w większości już przebyłam. Warto zrobić to samochodem, zatrzymując się w punktach widokowych.
Najpiękniejszym miejscem, które zobaczyłam w ostatnim czasie, jest wyspa Skellig Michael wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.
Skellig Michael w VII wieku zamieszkiwali mnisi, po których zostały malownicze kamienne domki. Sama wyspa jest bardzo charakterystyczna: skalista i spiczasta, a na jej szczyt prowadzi 600 schodków. Poza tym były tam kręcone „Gwiezdne Wojny”. Trzeba mieć na uwadze, że bilety na łódź wożącą turytów na Skellig Michael trzeba kupić z wyprzedzeniem.
Kolejnym miejscem, które polecam, jest Gap of Dunloe w Parku Narodowym Killarney. To bardzo urokliwa i zaciszna ścieżka pomiędzy górami, a sama okolica wygląda tak, jakby zamieszkiwały ją elfy.
Warto także wybrać się w góry do Parku Narodowego Connemara w hrabstwie Galway. Te irlandzkie góry są zupełnie inne od naszych: nie są pokryte lasami, są nagie, skaliste, omszałe. Pełno na nich torfowisk i wrzosowisk. To wszystko jest bardzo malownicze.
A skoro jesteśmy przy górach, to zachęcam też do zobaczenia góry Ben Bulben w hrabstwie Sligo. Ben Bulben jest zielona, pokryta trawą, niezbyt wysoka – ma ok. 500 m. n.p.m. – ale intryguje swoim bardzo nietypowym, ściętym niczym stół kształtem.
Na uwagę zasługują również niesamowity, stromy i trudny szczyt Mweelrea oraz otoczone górami, krystalicznie czyste i głębokie na 50 m jezioro Coumshingaun Lough.
Mogłabym tak wymieniać bez końca, naprawdę trudno wybrać jedno najpiękniejsze miejsce!
Ja tam już się rozmarzyłam i muszę zerknąć w kalendarz, kiedy mogłabym sobie pozwolić na wyprawę do tego niesamowitego kraju! Czy jest coś, co polski turysta powinien wiedzieć, zanim zawita w Irlandii?
Irlandzki transport publiczny pozostawia wiele do życzenia. Najlepiej wypożyczyć samochód, co wiąże się z kosztami. Noclegi w hotelach też są dość drogie.
Dobrze jest znać angielski, ale nawet jeśli mamy z tym problem, możemy liczyć na pomoc ludzi, którzy są zwykle mili, uśmiechnięci i przyjaźnie nastawieni.
Proszę zatem zdradzić, jaki jest Pani następny najbliższy cel podróżniczy?
W 2023 roku byłam za granicą 10 razy, więc w 2024 chciałabym wyjechać 12 razy. [śmiech] Pociągają mnie europejskie stolice, wyprawa w Alpy, do Szwajcarii, Norwegii, Islandii…
Już na początku stycznia lecę z mężem do Dubaju, gdzie będziemy świętować 30. rocznicę naszego ślubu. To będzie moja pierwsza podróż poza Europę i już marzą mi się kolejne: do Nowego Jorku albo Japonii…
Jeśli chodzi o Irlandię, to ostrzę sobie zęby na wspomniany szczyt Carrantuohill.
A plany życiowe?
W biznesie szykuje mi się konieczność zatrudnienia nowej osoby, co nie będzie łatwe, bo zależy mi, żeby nowy pracownik dopasował się do naszego zgranego teamu.
Chciałabym móc mniej pracować i poświęcić więcej czasu na realizację moich pasji.
Z całego serca tego Pani życzę. Trzymam kciuki i dziękuję za rozmowę.
Piękna opowieść, aż chce się wyjechać zobaczyć na własne oczy piękną Irlandię
Mamy tak samo! Już widzimy się oczyma wyobraźni na tych malowniczych wzgórzach… Choć wiemy, że przecież w Polsce też ich nie brakuje, prawda? 😉