Uratowała mnie pasja

Wywiad Kasi Laskowskiej z Joanną Tomalą dla portalu Polka50plus.pl

Joanna zwróciła moją uwagę cudami, jakie wyprawia na Instagramie.

Podnosi 100-kilogramową sztangę, zakłada koszulkę, stojąc na rękach, podciąga się na gałęziach drzew, robi gwiazdy w mini… A to wszystko z takim uśmiechem na twarzy, że pomyślałam sobie, że koniecznie muszę ją poznać!

I dobrze zrobiłam. Bo Joanna Tomala zaraża swoją energią, pasją i radością życia. Znajduje światełko tam, gdzie na pierwszy rzut oka raczej go nie ma. Motywuje do działania, do robienia czegokolwiek, żeby życie nie przeciekało między palcami.

Joanna to siłaczka – w bardzo wielu dziedzinach życia. Po pierwsze – strongwoman. Od kilku lat trenuje kalistenikę, pokonuje ograniczenia własnego ciała i niemal z każdym treningiem bije kolejne rekordy.

Po drugie – kobieta silnego charakteru. Nie pozwala się złamać przeciwnościom losu, nawet gdy wydają się mieć zdecydowaną przewagę liczebną.

I po trzecie – babeczka, która jak coś postanowi, to nie ma siły, która by ją od tego odwiodła. Wie, czego chce od życia i nie waha się po to sięgać. A przy okazji udowadnia, że bez względu na wiek i okoliczności, można cieszyć się tym, co zsyła Los.

  • Czy kalistenika może być sportem dla kobiet?
  • Od czego zacząć, jeśli chce się zostać strongwoman?
  • Jak znaleźć w sobie siłę do działania i zmian?
  • Gdzie szukać wsparcia w chwilach zwątpienia?
  • Czy marzenia mogą się spełnić?

Zapraszam cię na spotkanie z wyjątkową kobietą, która przeszła w życiu wiele i choć nie obyło się bez kontuzji – fizycznych i psychicznych – to postanowiła się nie poddawać i świetnie na tym wychodzi. Bo – i to jest wiadomość z ostatniej chwili – całkiem niedawno udało jej się spełnić kolejne marzenie. A następne tylko czekają, żeby je odhaczyć!

Jestem przekonana, że po lekturze tego wywiadu, który mną samą wstrząsnął do głębi, poczujesz, że wszystko jest możliwe – bez względu na to, w jak trudnej sytuacji się znajdziemy.

Bywa, że młodsi koledzy zostają w tyle, gdy się przed nimi popisuję

Kasia Laskowska: Na 47. urodziny zrobiła Pani 47 pompek. W tym roku skończyła Pani 50 lat. Czy przygotowała Pani na tę okazję jakiś specjalny zestaw ćwiczeń?

Joanna Tomala: Owszem – wykonałam moją ulubioną figurę gimnastyczną, gwiazdę, tyle że miałam na sobie złotą mini i szpilki. A na treningu toczyłam walkę o wyrwanie w martwym ciągu 100 kg – i udało się!

Joanna Tomala z mężem na imprezie z okazji 50. urodzin
Z okazji 50. urodzin zrobiłam gwiazdę w mini i wyrwałam 100 kg w martwym ciągu.

WOW! To się nazywa świętować z przytupem i niezłym hukiem… Ale domyślam się, że dla kogoś, kto trenuje kalistenikę, takie wyczyny to chleb powszedni. Proszę opowiedzieć coś więcej o tej dyscyplinie.

Kalistenika to – najprościej rzecz ujmując – ćwiczenia z własną masą ciała. W ramach treningu wykonuje się pompki, podciągnięcia na drążku, stanie na rękach, dipy, L-sity…

Zaraz, zaraz. Dipy? L-sity?

Już wyjaśniam. Dipy to takie pompki na poręczach, a w L-sitach chodzi o to, że utrzymujemy cały ciężar ciała na rękach. Tułów ma kształt litery L, stąd nazwa. Generalnie w kalistenice im bardziej spektakularna akrobacja, tym bardziej wymagająca.

Domyślam się. I co nieco widziałam na Pani profilu na Instagramie. Pompki na jednej ręce, zakładanie koszulki, stojąc na rękach, podciąganie się na gałęziach w ogródku… Ja w ogródku co najwyżej wyrywam chwasty, a i tak po całym dniu czuję się, jakbym skakała po drzewach!

Ja ze sportem miałam do czynienia od podstawówki. Trenowałam piłkę ręczną, a to megakontuzjogenny sport. Jestem po dwóch operacjach kolana – usuniecie łąkotek, rekonstrukcja więzadeł i takie tam – byłam też chyba 5 razy w gipsie. Mój ortopeda twierdzi, że gdyby mnie nie widział na własne oczy, to od razu wygnałby mnie na montaż endoprotezy. [śmiech]

Kalistenika wbrew pozorom nie jest taka straszna. Nie obciąża stawów, można tak ułożyć trening, że jest całkowicie bezpieczny.

Joanna Tomala strongwoman ćwiczy kalistenikę
W kalistenice im bardziej spektakularna akrobacja, tym bardziej wymagająca.

A czy umiejętności zdobywane dzięki kalistenice przydają się w codziennym życiu?

No ba! Każdego dnia, gdy targam siatki z zakupami i sama otwieram słoiki. Skułam też betonowy taras w ogródku, a potem przerzuciłam tak ze dwie tony tego gruzu podczas remontu. [śmiech]

Rzeczywiście – bardzo przydatne umiejętności. [śmiech] To proszę powiedzieć, jak to się w ogóle stało, że zainteresowała się Pani tą dyscypliną?

O kalistenice usłyszałam w 2016 roku za sprawą Juana Zumety. W tamtym czasie był to fajny młody człowiek pracujący na jednej z miejskich siłowni jako trener. Bardzo mu zależało na rozpowszechnieniu idei kalisteniki i ostatecznie założył własny biznes.

Od tamtej pory nasze drogi cały czas się krzyżują. Gdziekolwiek przenosił swój gym room, ja podążałam za nim.

Dziś Juan Zumeta to nadal fajny młody człowiek, ale też – obok Łukasza Milczuka, mojego drugiego trenera z Phoenix Workout – Strefa Kalisteniki – światowa czołówka, śmietanka kalisteniki i mistrz z całą ścianą medali.

Trudno od takich ludzi nie zarazić się pasją…

Miałam farta, ponieważ spotkałam prawdziwych miłośników tej dyscypliny. To byli moi trenerzy i współtowarzysze orki. [śmiech] Z czasem stali się też moimi przyjaciółmi.

Imponowało mi, że daję radę, że mi się chce, że widać progres, że wychodzi. Zaczęłam przekraczać kolejne własne granice i dziś, gdy się popisuję przed młodszymi kolegami, bywa, że zostają w tyle. [śmiech]

Dzięki kalistenice zaoszczędziłam na psychiatrze

Jest Pani bardzo żywiołową, wesołą osobą. Swoją radością zaraża Pani innych. Ale ja czuję tu jednak pewien dysonans. Bo z postów, które Pani zamieszcza na Instagramie, przebija też pewna nostalgia, a nawet sygnały świadczące o tym, że wiele Pani przeszła w życiu. Czy dobrze to rozszyfrowałam?

Zdecydowanie właściwie mnie Pani rozszyfrowała. Tylko że powiedzieć nostalgia, to jakby nic nie powiedzieć. Prędzej wojna, katastrofa, tragedia…

Podzieli się Pani tymi przeżyciami?

W marcu 2021 roku, podczas kolejnej fali covidowej, moi rodzice ciężko zachorowali.  Ojca zabrało pogotowie do szpitala. Po paru dniach zadzwonił i powiedział: „Jutro wychodzę.” Ucieszyłam się, od razu dałam znać mamie.

Pojechałam po niego, lecz okazało się, że miał chyba co innego na myśli. Lekarz, z którym rozmawiałam, powiedział: „Jak to wychodzi? Pan Kazimierz zmarł.”

Moment, w którym musisz powiedzieć matce, że jej mąż nie żyje, podczas gdy ona myśli, że pojechałaś go odebrać ze szpitala, i czeka z nakrytym stołem, jest co najmniej niewyobrażalny.

Na dodatek wszystko trzeba było załatwiać telefonicznie, nikogo nie wpuszczano do szpitala.

Nieprawdopodobna tragedia…

Zgadza się. Tylko jak w tej sytuacji nazwać sytuację, w której parę dni po tym zdarzeniu mój 54-letni brat umiera na covid po drugiej stronie Polski?

Mama była w takim stanie, że nie powiedzieliśmy jej, że jej syn też zachorował, że jest zaintubowany i walczy o życie. Miał 4 córki, wtedy dwie były w ciąży. Straciłam w 10 dni ojca i brata.

Wszyscy – ja, mój mąż, mama, siostra, bratowa i jego córki – umarliśmy razem z nimi w pewnym sensie.

Nie wiem, jak można się podźwignąć z takiej tragedii.

Czasem nie da się inaczej. Ja nie mogłam się poddać, ktoś musiał ogarnąć formalności i całą resztę.

Po pogrzebie ojca i brata mama została w Gorzowie, u bratowej, która była w strasznym stanie, w totalnej rozsypce. Potem wyjechała do siostry do Holandii.

Kiedy wróciła po około dwóch miesiącach, okazało się, że ma złośliwego raka piersi. Oddech kostuchy czułam na plecach niemal każdego dnia.

Pani siła fizyczna to zaledwie ułamek ogromnych pokładów Pani siły psychicznej.

Człowiek nie ma pojęcia, ile może znieść, dopóki nie ma innego wyjścia. Dowiedziałam się tego, gdy mniej więcej w tym samym czasie moja najlepsza przyjaciółka zachorowała na raka trzustki.

To był wyrok, a ja zaczęłam szukać mostu. Wysokiego, najlepiej żeby to był wiadukt nad torami, a pod nim pędzące pociągi. Wybrałam jednak inaczej, uratowała mnie pasja i dobrzy ludzie, którzy ją ze mną dzielili. To nawet byłby świetny tytuł naszej rozmowy: „Uratowała mnie pasja”.

Obiecuję, że tak właśnie zatytułujemy tę rozmowę! Proszę powiedzieć, jak dokładnie kalistenika pozwoliła Pani wrócić do równowagi.

Treningi to dla mnie sposób na to, żeby poczuć endorfiny, żeby się zmęczyć tak bardzo, żeby brakowało sił na destrukcyjne myśli.

Dzięki kalistenice mogłam zaoszczędzić na psychiatrze. Trenowałam w dwóch klubach po 4-5 razy w tygodniu. Moi trenerzy nie tylko pomogli mi doskonalić formę i budować masę mięśniową, ale też uczyli mnie technik oddychania, medytacji, dbania o dietę i psychikę.

Poza tym dali coś w bonusie: miejsce pełne pasji. Tak buduje się właściwe relacje. Dzięki nim poznałam utytułowanych pasjonatów z innych regionów Polski. To fantastyczna społeczność, a ja bywam na afterach po zawodach np. z mistrzem Polski, Europy i Świata.

Wszystko siedzi w głowie

Brzmi zachęcająco. Ale idźmy dalej – załóżmy, że ma Pani koleżankę, rówieśniczkę, która waha się, czy kalistenika to coś dla niej. Chciałaby, ale boi się. W jaki sposób zmotywowałaby Pani dojrzałą kobietę do tego, żeby zacząć?

Pierwsza musi być chęć. Zrób pierwszy krok, wstań z kanapy. Każda aktywność się liczy.

Każda? Spacery też?

A jak! Po operacji kolana nie byłam w stanie za wiele robić. Nauczyłam się chodu sportowego z Youtube’a od Korzeniowskiego. Chodziłam sama po nocy, po parku, bo wstydziłam się tuszy, ułomności. Tylko że to wszystko siedzi w głowie i właśnie w głowie trzeba to poukładać.

Joanna Tomala strongwoman w górach, na strzelnicy i na żaglach
Zrób pierwszy krok, wstań z kanapy. Każda aktywność się liczy.

A jak już to sobie poukładamy?

To pora na dobrego trenera, karnet i nie ma bata, żeby się nie udało.

Nawet w dojrzałym wieku?

Oczywiście! Słabe ręce, bolące stawy, kręgosłup i właściwie bolące wszystko to tylko wymówki. Mnie też wszystko bolało i nadal boli, mam zwyrodnienia stawu kolanowego IV stopnia i dolegliwości, jakie każda z nas miewa w tym wieku.

Ale mam też bystrego ortopedę i mnóstwo motywacji! Kalistenika jest dla każdego, pod warunkiem że masz właściwego, świadomego trenera i plan dobrany do indywidualnych możliwości.

Jak wyglądają takie treningi?

Trenujemy w grupie, ale każdy robi co innego. Każdy realizuje swój plan, dąży do swojego celu.

Są oczywiście pewne minusy – choćby to, że ramiona przestały mi się mieścić w rękawki i jestem skazana na rozciągliwe sukienki [śmiech] – ale jest to do przeżycia.

Poza tym, drogie panie: ta dyscyplina gwarantuje, że spędzacie czas z najfajniejszymi sześciopakami w mieście!

Joanna Tomala strongwoman I trenerzy kalisteniki
Dzięki kalistenice można poznawać fantastycznych ludzi i spędzać czas z najfajniejszymi sześciopakami w mieście!

No! I to jest argument nie do obalenia! [śmiech] 

Kalistenika to naprawdę świetna przygoda. Większość moich ziomków z treningów to młodzi ludzie, a to mocno ułatwia utrzymanie dobrego nastroju. Nie marnujemy czasu na marudzenia i narzekania.

Ja zresztą uwielbiam się wygłupiać. Niektórzy wróżą mi nawet karierę stand-uperki i sama już nie wiem, czy zostać modelką, trenerką czy celebrytką… A jak potrenuję na drążku, to i do cyrku się nadam!

Każdy człowiek może nas czegoś nauczyć

Bliscy muszą mieć z Panią dobrze.

Ja mam z nimi dobrze! Staram się policzyć osoby, które są dla mnie wsparciem, i jest ich coraz więcej. Choć bywało, że mój gorszy dzień był rozczarowaniem dla co poniektórych…

Teraz mogę już opuścić gardę i cieszyć się szeroko rozłożonymi ramionami w geście uwielbienia życia, ludzi i świata.

Joanna Tomala strongwoman na kajaku
Teraz mogę cieszyć się szeroko rozłożonymi ramionami w geście uwielbienia życia, ludzi i świata.

Godna pozazdroszczenia postawa.

Tak bardzo wszystkim życzę tego uczucia.

Pytała mnie Pani o 50. urodziny. Na tę szczególną okazję przygotowałam przede wszystkim przyjęcie dla najbliższej rodziny, przyjaciół i znajomych. Okazało się, że to  jakieś 70 osób. Uznałam, że skoro to taka imponująca lista, to mam szczęście i z ogromną wdzięcznością i radością mogę celebrować tę chwilę. Nie wszyscy mają tyle szczęścia.

Bo nie z każdym nam po po prostu po drodze. Niektórzy stosują dość gęsty filtr przy doborze znajomych.

Ja każdemu daję szansę. Każdy czegoś uczy, każdego ja mam szansę czegoś nauczyć. Nie wierzę w przypadki. Jeżeli ktoś pojawia się w moim życiu, to znaczy, że tak miało być i mam z tego czerpać jak najwięcej.

Oczywiście, że czasem spotykam aniołów, a czasem niekoniecznie. Nikogo nie wychowuję, nie zmieniam na siłę, nie agituję, nie przekonuję do własnych poglądów. Jeżeli komuś bliski jest mój system wartości, będzie blisko. Jeżeli nie, droga wolna.

Po imprezie urodzinowej widać, że jednak całkiem sporo osób podziela Pani system wartości.

Postanowiłam, że na urodziny wydam tyle, ile będzie konieczne, aby ujrzeć uśmiech osób, które kocham i które były ze mną od piaskownicy.

Na matronę się nie nadaję

A co było pomiędzy tą piaskownicą a kalisteniką? Czym zajmowała i zajmuje się Joanna Tomala, gdy akurat nie jest strong woman, modelką, celebrytką i stand-uperką?

Ukończyłam Wyższą Szkołę Ekonomii i Administracji. Od 28 lat pracowałam za biurkiem. W dotychczasowej, jeszcze obecnej pracy, w której spędziłam ostatnie 13 lat, prowadziłam sprawy administracyjno-finansowe, kadrowe. Firma zajmuje się komercjalizacją nieruchomości, usługami w zakresie stacji kontroli pojazdów i paroma innymi biznesami.

Najfajniejszy był tu dla mnie kontakt z ludźmi: klientami, kontrahentami, pracownikami. Tylko dlatego, że moim największym atutem są zdolności interpersonalne, miało to większy sens. Zawsze jednak czułam, że dla mnie przeznaczona jest branża beauty.

I zrobiła coś Pani w tym kierunku?

Pierwszą szkołą, jaką skończyłam, było studium kosmetyczne. Jednak od zawsze wiedziałam, że jest tylko jedno zajęcie, które dałoby mi pełnię satysfakcji. Uznałam, że mam jeszcze 10 lat do emerytury, a to na tyle dużo, że czas wrócić do dziecięcych marzeń i w końcu je zrealizować.

I stało się – od 26 listopada tego roku jestem barberem! Chcę się dalej szkolić i zatrudnić w najlepszym barber shopie w Gliwicach. Możecie być pewni, że zrobię to.

Joanna Tomala strongwoman barber
Zamarzyłam, żeby zostać barberem i udało się!

Ja nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Idzie Pani jak burza. Jak znaleźć w sobie odwagę do działania i wprowadzania zmian?

Odwaga to zaufanie do siebie. Musisz sobie zaufać, że dasz radę. A jak nie dasz? Dasz. A jak się przewrócisz? To się podniesiesz. A jak się nie podniesiesz? To sobie poleżysz. Ściągnęłam to z filmiku na Instagramie i w pełni się pod tym podpisuję.

A od siebie dodam, że możesz leżeć tak długo, jak tego potrzebujesz. Potem wstań.  Nie bój się prosić o pomoc. Ja jak opętana szukałam pomocy. Robisz to dla siebie, bo jesteś najważniejszą osobą, z którą warto żyć.

Żeby zawalczyć o siebie, trzeba mieć jaja, a nie wydmuszki. Jeśli nie zawalczysz o swoje, pozostanie ci patrzeć, jak przestaje to być twoje.

Brzmi jak całkiem sensowne życiowe motto. Czy tym właśnie kieruje się Pani w życiu?

Też, ale moje motto jest bardziej eleganckie: „Tak więc trwają: wiara, nadzieja i miłość, z nich zaś największa jest miłość.” To z listu do Koryntian.

Doświadczyłam wiele złego, czułam pustkę, strach, żal, ból. I na tym koniec. Jestem najlepszą, najszczęśliwszą wersją siebie, jaką udało mi się posklejać dzięki wierze, nadziei i nade wszystko miłości.

Jestem szczęśliwa, pełna radości i zaufania, że to wszystko musiało się wydarzyć, abym mogła stać się tym, kim jestem, i było to we właściwym czasie.

Staram się nadawać sens nawet najtrudniejszym wydarzeniom w moim życiu. Moja przyjaciółka chorująca na raka trzustki zmarła dwa tygodnie przed swoimi 50. urodzinami.

Postanowiłam wtedy rzucić palenie i zrobiłam to z dnia na dzień bez żadnego wspomagania. Żeby uczcić jej wielką walkę o życie, nie mogłam dalej marnować swojego zdrowia.

Nie jestem doskonała i mimo sportowego trybu życia paliłam długo i dużo, zwłaszcza gdy przyszły trudne dni. Teraz ta śmierć, chociaż niepotrzebna, ma jakiś sens.

Czyli szklanka zawsze do połowy pełna?

Głęboko wierzę, że po każdej nocy przychodzi dzień i że jeśli dasz światu, co masz najlepszego, wróci po trzykroć, chociaż czasem trzeba poczekać. Warto, nawet jeśli by to miało trwać aż do pięćdziesiątki.

Kto Panią nauczył takiego podejścia? Kogo Pani uważa za swój autorytet?

Jezusa z Nazaretu. Najbardziej udokumentowana, historyczna postać opisana w Biblii.

Czy to się komuś podoba, czy nie, czy to obciach, czy nie. Wierzę Mu i On właśnie był takim człowiekiem, jakim od niedawna ja chcę być, i jest w miejscu, w którym ja chcę być – w niebie.

Oczywiście weszłabym tam w moim niepowtarzalnym stylu i ze swoistym poczuciem humoru. Poza tym chętnie opanowałabym umiejętność zamiany wody w wino. [śmiech]

Zanim jednak trafi Pani do nieba, jest jeszcze sporo do zrobienia tu, na ziemi. Skończyła Pani 50 lat. Czy coś się w Pani życiu zmieniło?

Tak, zamienię okulary na soczewki, żeby dokładniej malować usta na soczysty czerwony kolor. Cała reszta nie ma znaczenia.

Wiek to tylko liczba. Czasem trzy razy powtarzam, że mam 50 lat i żeby mnie może z tego powodu traktowano donioślej. Ale to jakoś nie działa. Na matronę się nie nadaję. Za to zrobię trzeci tatuaż!

Joanna Tomala strongwoman piękna dojrzała kobieta
Wiek to tylko liczba, a ja nie nadaję się na matronę.

I co jeszcze ma Pani w planach? Interesuje się Pani żeglarstwem, morsowaniem, wędrówkami po górach, jeździła Pani na rolkach, a nawet skakała ze spadochronem! Rozumiem, że lista nie jest jeszcze zamknięta?

A skąd! Skoczyłam też na bungee, biegałam 10 km z przeszkodami, jeździłam na krowie, spadałam z drzew, piłam wodę z kałuży i jadłam landrynki po koleżankach. Byłam dzieckiem w latach 70., moje dzieciństwo to jeden wielki survival!

Tak sobie myślę, że nurkowanie mogłoby być fascynujące. Tak samo surfing, jazda konna, wyścigi psich zaprzęgów na Alasce, może nawet zawody drwali.

Jedyny plan, jaki mam, to żyć tak, żeby jak przejdę na drugą stronę tęczy, wszystkim zrobiło się naprawdę smutno.

Joanna Tomala strongwoman pasje: morsowanie, hokej, skok ze spadochronem

P.S. Kilka dni przed publikacją tej rozmowy dostałam od Joanny mail z informacją, że dostała wymarzoną pracę. Jak zapowiedziała – tak zrobiła i teraz jest Młodszym Barberem w Azylmen Barbershop w Gliwicach. Gna do przodu jak rozpędzona kula śnieżna i coś mi mówi, że nie ma siły, która zdołałaby zatrzymać tę dzielną strongwoman.

Polka50plus.pl – zaproszenie do Rozmów Polki

To też może cię zainteresować:

4 komentarze

  1. diabetyk pisze:

    Artykuł o tym, jak pasja może uratować życie, poruszył mnie bardzo głęboko. Dzięki mojej pasji odnalazłam sens i radość, a historia autora stanowi wielką inspirację do szukania własnej drogi.

    • Polka50plus.pl pisze:

      Ta rozmowa rzeczywiście daje do myślenia. A jeszcze więcej daje otuchy i wiary w to, że życie może jeszcze odmienić się na lepsze. Dziękujemy za ten komentarz. Jeśli nosisz w sobie równie poruszającą historię, zapraszamy do kontaktu z naszą redakcją: redakcja@polka50plus.pl. Chętnie Cię poznamy i być może stworzymy razem kolejny tekst, który zainspiruje kobiety!

  2. Ależ energia bije od Joasi ❤️zazdroszczę takiej kondycji i tylu zainteresowań chociaż sama też mam ich sporo ale nie aż tak dynamiczne jak u pani Joanny😂. Z przyjemnością przeczytałam ten wywiad i czuję się mocno zmotywowana do dbania o swoją kondycję fizyczną i psychiczną mimo że 50 lat mam już za sobą parę lat temu 😊

    • Katarzyna Laskowska pisze:

      Mnie też ta historia bardzo zainspirowała. Już nie mówię nawet, że ogrom zainteresowań i aktywności Pani Joanny mnie zawstydził, ale powaliła mnie jej siła i pogoda ducha po takich trudnych przejściach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *