Chciałabym, żeby moje książki były niepotrzebne

Olga Szelc: Rozmawiamy w takiej sytuacji, że nakład twojej książki „(Nie) jestem gejem” został wyczerpany. To znaczy, że te rozmowy, rozmowy o ludziach, rozmowy o różnorodności i o miłości – były czytelniczkom, czytelnikom, bardzo potrzebne. Ale mamy też dobrą wiadomość – ta pierwsza książka to część większego projektu, prawda?

Violetta Nowakowska: Nakład istotnie został wyczerpany, ale będzie dodruk, co oczywiście zawsze jest powodem do radości dla każdego autora. Zamysł jest taki, że całość utworzy zbiór reportaży obejmujący kolory tęczy i wszystkie kolejne litery alfabetu LGBTQIA+. Zaczęłam od litery G, bo bohaterami pierwszej książki są geje, a więc osoby homonormatywne. 

To ciekawe określenie: homonormatywne. Skąd się wzięło? 

Pierwszy raz użył go w mojej obecności Mariusz Ławnik, na jednym z moich spotkań autorskich. Zwrócił uwagę, że w wyrażeniu „nieheteronormatywny” wciąż odnosimy się do heteroseksualności jako jedynie słusznej normy. Olśniło mnie, naprawdę mnie olśniło! To była iluminacja! Nie ma zgody na dyskryminujący język. Najistotniejszą wartością jest umiejętność kochania, a nie wartościowanie, które związki są właściwe, a które według czyjejś autorytarnej oceny są ich zaprzeczeniem. Podoba mi się wyrazistość i jednoznaczność określenia „homonormatywny” i od tamtego momentu go używam.  

Rozmawiamy we Wrocławiu, w mieście, w którym powstał w zeszłym roku, chyba jako pierwszy w Polsce – Departament Różnorodności Społecznej. A czym dla ciebie jest różnorodność? Jaka dla ciebie wartość jest w różnorodności? I dlaczego – twoim zdaniem – czasem się tej różnorodności tak boimy, często budzi w nas nawet jakieś agresywne reakcje?

Violetta Nowakowska na spotkaniu autorskim Wrocław
Na spotkania autorskie z Violą przychodzą rodzice osób homonormatywnych, często po poradę.

Różnorodność jest dla mnie jedną z najistotniejszych wartości. Przejawia się w niej całe bogactwo świata. To zadziwiające, że korzystając na co dzień z darów różnorodności, decydujemy, że teraz oto będziemy tolerować pewne jej aspekty. Słowo tolerować jest w ogóle nieadekwatne. Nie chciałabym, żeby ktoś do mnie przyszedł i oznajmił, że postanowił mnie tolerować. Co do mnie wolę afirmować różnorodność. Poza wszystkim jest w tych naszych społecznych ocenach pewien rodzaj buty – oto jedni będą tolerować innych. Jakim prawem? Wszelkie wykluczenia to język przemocy. 

Wiele lat temu zderzyłam się z pewną stereotypową reakcją. Byłam bardzo młodą, dwudziestoletnią mamą. Ubierałam się dość awangardowo – zamaszyste spódnice, na czole opaska, sznury korali. Wyszłam z moją córeczką na spacer, szłyśmy koło sklepu mięsnego. Socjalizm, kartki, więc kolejka całkiem spora. Nagle słyszę, jak jedna pani wskazując na mnie, mówi do drugiej: „Takim jak ta, to się powinno dzieci odbierać”. W tym miejscu muszę dopowiedzieć, że byliśmy tradycyjną, szczęśliwą rodziną. Nikt w naszym domu, ani w domach naszych rodziców nie pił, nikt się nie narkotyzował. Dziecko było zadbane, wychuchane, no prostu było całym naszym światem. I popatrz, Olgo, tylko ze względu na parę kolorowych fatałaszków oceniono mnie tak surowo i wykluczono ze społeczeństwa. Werbalnie, ale jednak. „Takim ja ta powinno się dzieci odbierać”. Pierwszy raz poczułam, czym jest odmienność, jakie są jej konsekwencje. 

Moi rodzice, przyznaję byli wyjątkowi. Mama zajmowała się literaturą, ojciec sztuką. Rodzice prowadzili dom otwarty, bywali u nas artyści, zwykle osoby bardzo interesujące także wizualnie.  Wzrastałam w przekonaniu, że mnogość wizerunków i postaw życiowych jest wartością, tak jak mnogość gatunków literackich i kierunków w malarstwie. Może dlatego ten komentarz spod sklepu tak mną wtedy wstrząsnął.  


Kiedy patrzę na twoje wcześniejsze publikacje, to od samego początku, czyli od książki „Tak kochają lemury”, „Węgrów – historia obecności” czy „Nie ma takich kobiet” i teraz „(Nie) jestem gejem” sięgasz do historii osób, które są szczególnie wrażliwe, albo które są w jakimś sensie wykluczone, albo gdzieś są z boku. Czemu akurat ciągną cię takie tematy? Bo to też nie są tematy łatwe do realizacji.


Nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Powiem tylko, że fascynują mnie ludzie i ich historie. I z całą pewnością fascynuje mnie miłość. Może dotyczyć relacji romantycznej, ale też przywiązania, pasji, oddania, odpowiedzialności, najróżniejszych przejawów bliskości. Łatwo zakochuję się ludziach. Jakkolwiek banalnie to brzmi – jestem zakochana w ich miłościach. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych reportaży jest zaangażowanie. Opowieści o tym, kogo i jak kochają są wyjątkowe. Za sprawą moich bohaterów odsłaniają się przed mną obszary, czasem nowe, czasami wręcz niepojęte. To skłania mnie – mam nadzieję, że moich czytelników i czytelniczki również – do refleksji nad różnorodnością świata.

Ktoś kiedyś powiedział, że każdy pisarz przez całe życie pisze jedną książkę. Moja pierwsza publikacja miała tytuł „Których spotkałam”. Wygląda więc na to, że wszystkie kolejne książki są kontynuacją tej pierwszej. Jestem wdzięczna losowi, że trafiam na niezwykłe osoby, a moim bohaterom, że mi zaufali i zechcieli opowiedzieć o rzeczach tak intymnych. 

Jesteś też laureatką wielu konkursów non-fiction. Od jednego z nich zaczęła się właśnie historia tej książki, o ile dobrze pamiętam.

Istotnie wielokrotnie brałam udział w konkursach na reportaż i tak się trafiło, że parę lat z rzędu zostawałam laureatką. Doprowadziło to do zabawnej uwagi mojego męża, że nie powinnam brać już więcej udziału w tych konkursach. „Rozbijasz im bank” powiedział. Broniłam się, że przecież tekst jest opatrzony godłem, a nazwisko i imię uczestnika pozostaje w zaklejonej kopercie do ogłoszenia werdyktu jury. Mimo to mąż uznał, że to nieetyczne. 

Violetta Nowakowska zdjęcia książek
Książka to zbiór reportaży, ciekawych opowieści o różnych osobach, które łączy jedna rzecz: wszystkie są gejami.

Pierwszy reportaż do zbioru “(Nie) jestem gejem” napisałam na któryś z konkursów. Poczułam, że to jest temat, który w sobie noszę i który domaga się głosu. Zaczyna się od pewnej rodzinnej historii, uznanej za wstydliwą. W pewnym momencie zorientowałam się, że wstydzi się nie ten, co powinien. To my, społeczeństwo powinniśmy wstydzić się lat, w których jedni piętnowali, wykluczali, wyśmiewali i obrażali innych.  Najwyższa pora odwrócić wektor wstydu. Dlatego całemu cyklowi dałam tytuł „Wstyd polski”. 

Dlaczego uznałaś ten temat za tak istotny? 

Bo jesteśmy trenowani we wstydzie od dziecka. Zawstydzanie jest też podobno najpowszechniejszą i najbardziej dotkliwą metodą wychowawczą. Na szczęście to się zmienia… Istotne jest też zagadnienie comingoutu, chociaż bywa różnie odbierane przez różne pokolenia. Inna jest recepcja tematu osób homonormatywnych w naszym pokoleniu, inna w pokoleniu naszych dzieci. 


Tak, też to zauważam…

Moi synowie, gdy im powiedziałam, o czym będę teraz pisać, stwierdzili, że to nie jest żaden temat. Przecież to norma, że ludzie są różni. 

Dla moich dzieci to też nie jest poruszający temat, mają przyjaciół homonormatywnych i nie myślą, że to jest coś szczególnego. Ale też wiesz, mam wrażenie, że nasze dzieci żyją jednak w dość specyficznym, wielkomiejskim środowisku, to nie jest takie oczywiste gdzie indziej i myślę, że jednak warto mówić o akceptacji różnorodności. Czy twoja książka wobec tego jest pozycją edukacyjną, ma coś uświadamiać, otwierać oczy? 

Nie miałam ani takich planów, ani takich aspiracji, ale książki, czegokolwiek by nie dotyczyły i przez ktokolwiek zostałyby napisane zawsze służą edukacji – choćby przez fakt, że uczestniczymy w czyimś życiu, poznajemy czyjś punkt widzenia. Wypada tu jednak wspomnieć, że na spotkaniach autorskich zdarzają mi się niezwykle poruszające rozmowy, które w jakiś sposób odnoszą się do twojego pytania. Na przykład ostatnio przyszli rodzice, których córka jest lesbijką. Powiedziała im o tym niedawno, byli trochę zagubieni, martwili się o swoje dziecko. Jak ona to zniesie, jeśli spotka się z agresją, czy choćby z brakiem akceptacji. Porozmawialiśmy chwilę, później widziałam, że rozmawiali także z Jędrkiem Kaweckim z Kultury Równości, zwrócił im uwagę na ogromnie ważną rzecz – na bliskość i zaufanie, jakimi córka obdarza rodziców, skoro decyduje się porozmawiać z nimi na ten temat. 

Violetta Nowakowska siedzi i trzyma w dłoniach swoją książkę
Viola wychowala się w artystycznym, otwartym domu, to tam nauczyła się, że różnorodność jest niezwykle wartościowa.


Ty też dokonujesz w swojej książce swoistego comingoutu. Piszesz o sobie jako osobie wierzącej, która przewartościowała swój sposób myślenia o osobach homonormatywnych. Pokazujesz, jeśli ja mogłam, to ty też możesz. 


Ten bardzo osobisty rozdział to zasługa przyjaciela moich synów, którego znam od wczesnych lat szkolnych (to ten rodzaj przyjaźni, który przechodzi z synów na matkę), to on już jako dorosły chłopak, zwrócił moją uwagę na to, że tego rodzaju opowieść mogłaby okazać się dla czytelników tego zbioru istotna. Ujawniłbym w ten sposób drogę, jaką przebyłam. Dziś wierzę, że wszyscy chcemy podążać w stronę świata, w którym istotna jest rzeczywista wartość człowieka, a nie to, kogo kocha, jak wygląda, czy nosi sukienkę, szpilki lub tęczowe skarpetki. Będzie się liczył człowiek.

Czyli robisz wszystko, żeby twoje książki były niepotrzebne?

Marzę o tym, żeby kiedyś były niepotrzebne. Żeby istniały tylko jako relikt czasów, które bezpowrotnie minęły. 


Za możliwość spotkania i nagrania rozmowy autorka dziękuje Klubowi pod Kolumnami, Wrocławski Instytut Kultury

Szczególne podziękowania dla Joanny Stogi, która zgodziła się na publikację zdjęć z rozmowy na potrzeby tej publikacji.

To też może cię zainteresować:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *