Publikuję wspomnienia z podróży, żeby świat nie zapomniał, jak wspaniałym człowiekiem był mój Mąż

Irena Owsińska Hooltaye podróże

Kiedy trafiłam na Instagramie na profil Ireny Owsińskiej – hooltayka – dosłownie zaparło mi dech w piersiach.

To bez wątpienia najpiękniejszy pamiętnik z podróży, jaki kiedykolwiek widziałam! I prawdopodobnie również najpiękniejszy, jaki ty zobaczysz. Lub jeden z najpiękniejszych. To samo znalazłam na jej blogu Podróże z aparatem.

Utonęłam w tych niezwykłych krajobrazach, detalach, kolorach… Poczułam się, jakbym tam była. Jakbym wąchała te zapachy, delektowała się powiewem wiatru na policzkach i promieniami słońca na skórze. No raj…

Ale gdy skontaktowałam się z właścicielką profilu i zaprosiłam ją do rozmowy, okazało się, że ten kolorowy raj ma też swoje smutne odcienie szarości. Bo droga, którą przeszła Irena Owsińska, choć fascynująca i szalenie inspirująca, była też bardzo trudna. Była wyzwaniem, któremu nikt nie chciałby stawić czoła.

Z całego serca polecam ci tę rozmowę. Poznaj Irenę. Pokochaj sposób, w jaki patrzy na świat. Pozwól się wzruszyć i… zmotywować.

Nasz blog to wspomnienia dwojga szalonych ludzi, dla których nie było rzeczy niemożliwych

Kasia Laskowska: Jak narodziła się Pani miłość do podróży? Czy nosiła ją Pani w sobie od zawsze, czy zainspirowało Panią coś konkretnego? Może czyjś blog, który był również bodźcem do stworzenia własnego miejsca w sieci?

Irena Owsińska: Kiedy zaczęłam podróżować, nawet nie wiem, czy istniały blogi i Instagram. [śmiech] To były superczasy, bo teraz najważniejszy jest telefon, wrzucanie relacji z podróży i bywanie w instagramowych miejscach, a nie radość i czerpanie przyjemności ze zwiedzania.

Moje pierwsze wyjazdy były do Niemiec i Francji. Potem kilka lat dzieliłam życie między Polskę i Szwajcarię, którą świetnie poznałam.

W takim razie jakie były początki i okoliczności powstania bloga Podróże z aparatem?

To długa historia. Na nieistniejącym już blogu podróżniczym poznałam Marka, który… krytykował moje zdjęcia. Pomyślałam sobie, że skoro jest takim mistrzem fotografii, to powie mi, co takiego mu się nie podoba.

I powiedział?

Tak. Szczerze i otwarcie. Okazało się, że marny ze mnie fotograf i ogrom nauki przede mną.

Po dwóch latach poleciałam pierwszy raz do Australii, gdzie mieszkał Marek. Mieliśmy wspólne zainteresowania i dużo nas łączyło. Zaczęliśmy razem podróżować.

Irena Owsińska Australia
W podróżach najważniejsza jest radość i czerpanie przyjemności ze zwiedzania.

Któregoś dnia stwierdziliśmy, że warto gdzieś te wspomnienia z podróży zapisywać. Próbowałam różnych platform, ale w końcu stwierdziłam, że chcę mieć swój własny blog. Tak powstały Podróże z aparatem.

Czyli miała to być forma pamiętnika?

Dokładnie. Podróże z aparatem to nasze wspomnienie, nie przewodnik ani poradnik. Nie myśleliśmy o nieznajomych, ale o znajomych, bo bardzo wiele osób pytało nas o nasze podróże. Wtedy odsyłaliśmy ich na blog.

Marek jako fotograf, którego prace pojawiały się na wystawach oraz w czasopismach i na portalach podróżniczych, odpowiadał za jakość zdjęć. Nie licytowaliśmy się, czyje są lepsze. Jego po prostu były najlepsze, mimo że czasem wybierał też jakieś moje, bo było lepiej wykadrowane. Ja zajmowałam się stroną techniczną. Wspólnie pisaliśmy teksty.

A dlaczego w ogóle Hooltayka?

Mój internetowy nick wymyślił mi Marek, bo twierdził, że jestem bardzo krnąbrna i Hooltayka miała pasować do mnie idealnie.

Irena Owsińska Hooltayka
Jestem krnąbrna, więc nick Hooltayka pasuje do mnie idealnie.

Myślałam, że to raczej wyraz jakiegoś podróżniczego buntu…

Poniekąd też. Zawsze podróżowaliśmy sami, łamaliśmy stereotypy. Byliśmy wolni jak ptaki, nic nas nie ograniczało. Lubiliśmy nietypowe miejsca, nie było dla nas rzeczy niemożliwych. Byliśmy troszkę zwariowani. Jak była droga w prawo, my zawsze skręcaliśmy gdzieś na manowce w lewo, aby odkryć cudowne i nieznane miejsca.

Jeździliśmy samochodem z namiotem na dachu, czasem przesiadaliśmy się na motocykl. Dwoje szalonych ludzi w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Pchaliśmy się w jakieś tarapaty, ale zawsze wychodziliśmy z tego cało.

Jakie tarapaty na przykład?

Pojechaliśmy do Iranu, ale oboje niewiele wiedzieliśmy o tym kraju.

Po przyjeździe do Teheranu wyruszyliśmy zwiedzać miasto. Nie wiedzieliśmy, że nie można fotografować żadnych państwowych budynków ani meczetów. W pewnym momencie przy meczecie otoczyli nas żołnierze i zaczęła się szarpanina między nimi a moim Mężem.

Brzmi naprawdę groźnie!

Chcieli mu wyrwać aparat fotograficzny, ale udało się nam zwiać. W hotelu powiedziano nam, że mamy natychmiast jechać dalej, bo tak będzie dla nas bezpieczniej. Jeszcze tego samego wieczoru wyjechaliśmy do Isfahanu.

Irena Owsińska Iran
Iran to kraj, który warto poznać, zamiast ulegać uprzedzeniom.

Nie zniechęciło was to jednak do podróżowania.

Bynajmniej! Zwiedzając wioski w Laosie, wjechaliśmy na kamienistą drogę i utknęliśmy na amen. Cała wioska się zbiegła, a my za pomocą tłumacza w telefonie chcieliśmy zdobyć łopatę, żeby się wydostać. Udało się, a mieszkańcy przy okazji mieli niezłą zabawę. Nawet robili nam zdjęcia!

Z kolei w Australii pojechaliśmy w góry Flindersa. Akurat skończyły się ulewy i drogi były w strasznym stanie. A to zupełne pustkowie!

Nagle usłyszeliśmy szum i okazało się, że to pewien pan, który odgarniał kamienie z drogi. Dostał od nas zimne piwo i w tym upale cały szczęśliwy torował nam drogę do wyjazdu.

Czyli przyjemne historie przeważają nad tymi ryzykownymi?

Najważniejsze, że zawsze dobrze się to kończyło.

Jak wtedy, gdy podczas wyprawy kamperem w Queensland zachciało nam się zwiedzać wertepy tuż po powodzi. Chciałam zobaczyć kaczuszki w stawie i kamper utknął w błocie. Wiele godzin szukaliśmy pomocy i wreszcie kamper wyciągnięto z błota.

Zdarzyło nam się nawet stawić na lotnisko o dzień za późno. Tak było, gdy wybieraliśmy się do Maroka. Cieszyliśmy się, że terminale nie zatłoczone, ale nasza radość szybko zgasła. Okazało się, że mój Mąż pomylił odlot z wylotem i nasz samolot odleciał dzień wcześniej…

Takich przygód było mnóstwo, nie sposób ich wszystkich przytoczyć. Ale zawsze przyjmowaliśmy je z uśmiechem.

Świat mnie zachwyca, więc żadna podróż nie była dla mnie rozczarowaniem

Zostawmy więc na chwilę internet i porozmawiajmy o podróżach. Pamięta Pani swoją pierwszą dużą wyprawę?

Najważniejszą wyprawą w moim życiu była półroczna podróż z Markiem z Australii do Polski. Przebyłam wtedy około 85 tysięcy kilometrów, z czego tylko dwadzieścia parę tysięcy samolotem. W tym czasie odwiedziłam 15 krajów na 3 kontynentach. Mocno wspominam też kilkanaście moich pobytów w Australii.

Irena Owsińska Australia
W Australii byłam kilkanaście razy i uważam ją za najpiękniejszy kraj na świecie.

Kilkanaście?!

Tak. Kiedy miałam już dosyć pracy jako pielęgniarka, odeszłam z budżetówki, wyjechałam do Szwajcarii, potem do Niemiec i raz w roku na trzy miesiące wyjeżdżałam do Australii.

Wiza turystyczna ma tylko trzy miesiące, ale udało mi się zwiedzić sporo miejsc na tym kontynencie i Australię uważam za najpiękniejszy kraj na świecie. Niesamowita przyroda i piękno tego kraju zauroczyły mnie na zawsze.

Czyli w czołówce rankingu mamy Australię.

Dodałabym do tego dwa miesięczne pobyty w Iranie, niesamowicie pięknym i przyjaznym kraju. Była też wspaniała Tajlandia, Laos, Birma i niezwykle fascynujące Maroko. Bardzo miło wspominam też wyjazd w Bieszczady na kilka dni, który po miesiącu zakończył się w Kapadocji.

Irena Owsińska Australia
Niesamowita przyroda i piękno Australii zauroczyły mnie na zawsze.

WOW! Imponująca lista… Chciałam zapytać o najbardziej egzotyczne miejsce, ale z tego wszystkiego łatwiej wybrać chyba najmniej egzotyczne…

Najbardziej egzotyczny był wspomniany już Iran, zupełnie mi nieznany, w którym jednak zakochałam się po uszy. Wszystko było nowe i fascynujące.To kraj, w którym trzeba unikać zgromadzeń, rozmów o religii i polityce. Druga podróż do tego kraju to była czysta przyjemność.

A jest miejsce, które Panią rozczarowało?

Nie, nic takiego się nie zdarzyło. Wprost przeciwnie – praktycznie wszystko mnie zachwyciło. Generalnie świat mnie zachwyca.

Nastawiona jestem na przyrodę, a nie na wielkie miasta, w których nie umiem się odnaleźć. Tłumy ludzi mnie przerażają, chociaż Sydney czy Hongkong mnie oczarowały.

Wspólne wyprawy z Mężem to były najpiękniejsze lata mojego życia

Czy ma Pani swoją listę marzeń z miejscami, które jeszcze chce Pani zobaczyć?

Nie mam listy marzeń i nigdy nie miałam. W wielu krajach byłam po kilkanaście razy. Zobaczyłam piękne miejsca, poznałam wspaniałych ludzi i za to dziękuję losowi. Spotkało mnie wielkie szczęście.

A czy są miejsca, do których świadomie nigdy się Pani nie wybierze?

Świat się tak szybko zmienia, że nie mogę powiedzieć, że gdzieś na pewno się nie wybiorę. Ale nie planuję powrotu do prowadzenia bloga.

Dlaczego?

Straciłam chęci do jego prowadzenia po śmierci Marka. Blog istnieje, ale od odejścia Męża tylko czasami tam zaglądam, aby ogarnąć sprawy techniczne

Domyślam się, że musi to być dla Pani trudne.

Ciężko mi o tym mówić.

Marek zachorował w trudnym dla nas momencie, kiedy zaczęła się pandemia. Ja byłam w Europie, a Australia zamknęła granice i rozdzieliła nas na wiele miesięcy. To był dla nas ogromny dramat. Rodzina i prawnicy robili wszystko, abym dostała roczną wizę i wyjechała.

Opiekowałam się Markiem pół roku. Nigdy nie myśleliśmy o małżeństwie, nie było nam to potrzebne. Ale Marek poprosił mnie o rękę. Wiedzieliśmy, że umiera. Ślub wzięliśmy na pięknej plaży w Adelaide 13 kwietnia, a 4 maja Marek już nie żył.

Czas nie leczy żadnych ran. Zawsze będę wspominać nasze wspólne wyprawy, bo były to najpiękniejsze lata mojego życia, a Marek najlepszym człowiekiem, jakiego spotkałam.

Marek
Marek to najlepszy człowiek, jakiego spotkałam.

Nadal jest Pani aktywna na Instagramie.

Tak. Nie umieszczam już żadnych wspomnień na blogu, ale zaczęłam to robić na Instagramie. Dla Marka. By pamiętano o Jego pięknych zdjęciach i jakim wspaniałym był człowiekiem.

Pani też fotografuje?

Nie, już nie. O robieniu zdjęć dużo nauczyłam się przy Marku. Jednak od czasu Jego choroby nie zrobiłam żadnego zdjęcia. Nie potrafię wziąć aparatu do ręki. Może przyjdzie na to czas…

Ale z wypraw Pani nie zrezygnuje?

Nie, chociaż wiele kierunków absolutnie mnie nie pociąga, bo bym się tam zanudziła. Plaże i wyspy to nie dla mnie. Jednocześnie nie lubię też zimna.

Dojrzałość to nie czas na stawanie się zgorzkniałą kobietą przy przezroczystym partnerze w kapciach

Wiadomo, że podróżowanie to kosztowne hobby. Czy ma Pani sprawdzone sposoby na szukanie oszczędności w tym zakresie?

Każdy ma swój sposób na oszczędzanie. Ja na przykład nie jestem zakupoholiczką i sklepy mogą dla mnie nie istnieć. To, co zarabiam, wydaję na podróże. Ale musiałam wcześniej zmienić swoje życie, pracę i myślenie. To nie jest tak, że przyszło mi to samo z siebie.

Nie trzeba spać w luksusowych hotelach i jadać w drogich restauracjach. Po Australii podróżowaliśmy kamperem lub samochodem z namiotem na dachu. W Iranie spaliśmy w większości w prywatnych domach, do których nas zapraszano.

Warto darować sobie turystyczne, oblegane miejsca, w których jest bardzo drogo. Trzeba podróżować mądrze. Nie kupuję miliona niepotrzebnych pamiątek i nie korzystam z niepotrzebnych moim zdaniem atrakcji.

Irena Owsińska kadry z podróży
Warto darować sobie turystyczne, oblegane miejsca na rzecz tych naprawdę wyjątkowych.

A na czym nie warto oszczędzać?

Na pewno na ubezpieczeniu.

Jakie jest to Pani podróżowanie: zorganizowane i zaplanowane w najdrobniejszym szczególe czy na własną rękę i bardziej spontaniczne?

Zawsze podróżuję na własną rękę. Nie planuję, często nawet nie wiem do ostatniej chwili, gdzie pojadę.

Nie czytam przewodników i blogów, w których jest mnóstwo bzdur. Mam wprawdzie zarys podróży, ale hotel zamawiam na ostatnią chwilę. Nie wypożyczam też rok wcześniej samochodu i nie planuję trasy.

Moje podróże to żywioł. Tak kocham i tego nie zmienię. Nie lubię podróżować w grupach. Zanim poznałam Marka, jeździłam sama. Później podróżowaliśmy razem.

Co doradziłaby Pani swojej rówieśniczce, która – tak jak Pani – chciałaby poznawać świat?

Przede wszystkim powiedziałabym jej, że nigdy nie jest na nic za późno! Wiek nie ma żadnego znaczenia. Dojrzałość to nie czas na stagnację i stawanie się zgorzkniałą, starzejącą się kobietą przy przezroczystym partnerze w kapciach.

Irena Owsińska Hooltayka
Dojrzałość to nie czas na stagnację i stawanie się zgorzkniałą, starzejącą się kobietą.

Wiele moich znajomych wegetuje i gnuśnieje. Nie można się bać! Nie trzeba obawiać się ludzi czy znać dobrze języka. Od czego są słowniki?

Życie jest jedno i krótkie. Trzeba je przeżyć tak, aby niczego nie żałować.

W takim razie od czego zacząć? Jak się przygotować do wypraw?

To indywidualna sprawa i wiele zależy od naszych predyspozycji.

Na pewno warto dbać o swoją kondycję i zdrowie. Dobrze jest dużo czytać, oglądać filmy podróżnicze. Trzeba coś wiedzieć o miejscu, do którego chcemy jechać.

A jak wyzbyć się uprzedzeń i uniknąć niebezpieczeństw?

Każdy kraj to inni ludzie, inna kultura, religia, kuchnia, zwyczaje… Boimy się jechać same? Pytajmy znajomych, szukajmy w grupach podróżniczych. Jest ich wiele i na pewno znajdziemy kilka osób, z którymi będziemy mogły wyruszyć w podróż życia. No i przede wszystkim słuchajmy swojego serca!

Co do uprzedzeń i stereotypów, mogłabym napisać o tym książkę! Choćby taka Australia. Ten kraj kojarzy się z pająkami i wężami. A, i jeszcze krokodylami! Przez to każdy się boi.

Tak jest! Na przykład ja. Arachnofobia to moje drugie imię…

To muszę powiedzieć, że widziałam w Polsce więcej pająków niż przez wszystkie lata w Australii. Poza tym żaden krokodyl mnie nie pożarł, a węża spotkałam raz i to on mnie się bał.

Poznałam wiele samotnie podróżujących kobiet po siedemdziesiątce. Czyli można, tylko trzeba chcieć coś zmienić w swoim życiu.

Irena Owsińska kadry z podróży
Nigdy nie jest za późno na zmiany w życiu, ale trzeba chcieć je wprowadzić.

Kogo jeszcze spotyka Pani w trasie? Czy często są to Polacy? Co może Pani powiedzieć o zachowaniu naszych rodaków za granicą?

Owszem, spotykam Polaków w czasie podróży, ale są to często turyści w lektykach i najchętniej chcieliby, żeby autokar wjechał do hotelu… Męczący, marudzący, hałaśliwi, roszczeniowi, imprezowi. Niewielu jest prawdziwych podróżników i pasjonatów.

Trochę obawiałam się takiej odpowiedzi. Bo wiem, że kiedyś tak było, ale miałam nadzieję, że zaszły jakieś zmiany.

Niestety, przez lata niewiele się zmieniło. Nie wkładam wszystkich do jednego worka, ale czasami wstyd się przyznać, że jest się Polakiem.

To na koniec jeszcze zapytam przewrotnie: po co to wszystko? Co takiego dają Pani podróże?

Podróż to szczęście. Dla mnie ważne jest wszystko. Kultura, ludzie, kuchnia, religia, ciekawe miejsca, zabytki i przyroda. Wszystko wzbudza mój zachwyt: od lasów deszczowych po pustynie.

Irena Owsińska kadry z podróży
W podróżach liczy się dla mnie wszystko: kultura, ludzie, kuchnia, religia, ciekawe miejsca, zabytki i przyroda.

Wszędzie czuję się dobrze. Podróże uczą tolerancji, akceptacji innych, życzliwości, pokory, wrażliwości na piękno. Za to oduczają nienawiści. Czynią nas lepszymi ludźmi. Kiedy widzimy skrajną biedę, dostrzegamy, jak my wiele mamy, a mimo wszystko narzekamy.

Nie sztuka pojechać na Seszele czy Mauritius, ale może warto czasem wybrać się  też do biednych krajów Azji czy Afryki?

Kiedyś dużo podróżowałam po Polsce, teraz od kilku lat nie byłam w kraju. Ale Polska jest piękna i każda podróż jest ważna. Mała i duża. Bo każda coś wnosi w nasze życie i czegoś nas uczy.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

P.S. Od momentu naszej rozmowy do dnia jej publikacji w życiu Pani Ireny zaszły poważne zmiany. Pani Irena znów musi stawiać czoła trudnościom, których większość z nas nie mogłaby sobie nawet wyobrazić. Ale nadal prowadzi profil na Instagramie, choć jest na nim mniej aktywna. A ja wierzę, że dzięki wsparciu życzliwych ludzi, a także społeczności internetowej odnajdzie potrzebną siłę.

Polka50plus.pl – zaproszenie do Rozmów Polki

To też może cię zainteresować:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *