Kocham cię, życie – rozmowa z życiową optymistką Czesią
Na pewno nie mam wszystkiego co bym chciała, ale mam wszystko, co jest mi do życia potrzebne!
Niekiedy na naszej drodze stają osoby, które od pierwszej chwili zachwycają swoją pozytywną energią i podejściem do życia. Taką właśnie osobą jest Czesia. Spotkałyśmy się na imprezie we Wrocławiu i od razu między nami zaskoczyło.
Najpierw pomyślałam, że Czesia ma taki styl i jest tak elegancką kobietą, że chętnie zrobiłabym jej sesję zdjęciową. Ale kiedy zaczęłyśmy rozmawiać, okazało się, że jest coś jeszcze – jej ciepło i optymizm. To mnie zachwyciło i dlatego chciałabym Ci pokazać, jak można cieszyć się każdym dniem, doceniać życie i mieć do świata dobre nastawienie.
Zapraszam was na rozmowę z Czesławą Stańczyk, którą może znasz z Instagrama. Czesia na swoim koncie “nie_liczę_godzin_i_lat” pokazuje swoje podróże, stylizacje i zachęca nas do lepszego życia.
Estera Laskowska: Czesiu, skąd w Tobie tak dużo radości życia i ten optymizm? Czy zawsze taka byłaś?
Czesia Stańczyk: Raczej tak. Taką mam naturę. Nie jestem osobą, która widzi szklankę do połowy pustą. Odkąd sięgam pamięcią, staram się widzieć rzeczy i życie pozytywnie. Doceniam to, ale jestem zdrowa, że moja rodzina sobie dobrze radzi, że mam gdzie mieszkać i mam fajne życie. Nie jestem typem marudy, która we wszystkim znajdzie minusa. Zawsze szukam pozytywnych stron każdej sytuacji, bo, uwierz mi, że nawet te nieciekawe sytuacje mają dobre strony. To od nas zależy, czy je widzimy.
Często powtarzam, że bardzo ważna jest perspektywa. Uczę tego moje córki, żeby były wdzięczne, za to, co mają i co osiągnęły.
Mogę siedzieć i narzekać albo docenić to, co mam. Moje ulubione powiedzenie brzmi: Na pewno nie mam wszystkiego co bym chciała, ale mam wszystko, co jest mi do życia potrzebne!
Czyli zamartwianie się to nie twoje ulubione zajęcie?
W żadnym wypadku, nie myślę, co będzie w przyszłości, żyje tu i teraz i nigdy nie martwię się na zapas.
Ale życie pewnie nie oszczędzało ci problemów i frustracji?
Oczywiście, że nie, bo żyłam w takich czasach, kiedy te problemy były. Ale miał je każdy z nas i z nimi też można było sobie poradzić.
Pierwszy przykład z brzegu: w latach mojej i męża młodości, ciężko było o mieszkanie. Mieszkaliśmy w Strzegomiu i kiedy okazało się, że Jurek mógłby dostać mieszkanie, gdyby był żonaty, wzieliśmy ślub i po roku mieliśmy już swoje gniazdko w Legnicy. Kiedyś marzyłam o większym mieszkaniu, ale wychowałam w nim dwie córki i teraz myślę, że jest idealne i bardzo je lubię. Doceniam to, że je mam i często coś sobie w nim upiększamy.
Bo myślę, że taka gonitwa za czymś, chęć posiadania jeszcze i jeszcze do niczego nie prowadzi. Przeobrażamy się w to, aby mieć, a nie, aby być. Mam inne podejście i cieszę się z tego, co mam i co udało mi się zbudować.
Moje marzenia z młodości
A jakie było twoje marzenie, kiedy byłaś młoda dziewczyną?
Marzeń trochę miałam. Pierwsze z nich to praca w policji. Dziś jest to dla dziewczyn łatwo dostępny zawód, ale wtedy nie było to takie proste. Marzyłam o pracy w wydziale kryminalnym, ale na przeszkodzie stanęło mi 5 centymetrów. Może teraz to śmieszne, ale wtedy te 5 centymetrów wzrostu za mało zdyskwalifikowało mnie do zawodu.
Potem marzyłam, aby iść na studia. Ale w naszym domu się nie przelewało i trzeba było iść do pracy, tak jak moje siostry. Więc po skończeniu szkoły medycznej pracowałam jako pielęgniarka w żłobku. Potem byłam kierowniczką żłobka i w czasie kariery zawodowej to marzenie o studiach zrealizowałem. Z tego jestem naprawdę dumna. Magistrem zostałam w wieku 50 lat.
Jak to jest studiować w trochę późniejszym wieku? Jak odbierają Cię inni studenci?
Poszłam na studia z koleżanką i przyznam, że byłyśmy bardzo zmotywowane, ambitne i zawsze dobrze przygotowane. Młodzi mieli całkiem inne, dużo luźniejsze podejście do nauki. A nam nie wypadało czegoś nie umieć. Ale dzięki temu byłam wzorową studentką. Na studia namówiły mnie córki, same studiowały i chciałby, abym też przeżyła ten piękny czas. Wierzyły, że dam sobie świetnie radę. I miały rację.
A wrócę jeszcze do marzeń, bo miałam jeszcze jedno: w młodości, kiedy moje córki trochę podrosły i mogłabym się wyrwać z domu, to bardzo chciałam studiować psychologię. Nie udało się, bo uczelnia była w Katowicach, a mąż miał taką pracę, że nie dało się tego pogodzić z moimi wyjazdami. Wtedy z tej psychologii zrezygnowałam, ale ona pozostała moją pasją do dziś i nadal dużo czytam w tym temacie.
Fascynacja modą – moja największa pasja
Czesiu, lubisz bawić się modą i ciekawie się ubrać. Skąd twoja pasja się wzięła?
Kiedy byłyśmy z siostrami młode, nie było nas stać na kupowanie drogich i ciekawych rzeczy w sklepach. Zresztą, co tu dużo gadać, takich rzeczy też na półkach nie było. Postanowiłyśmy więc z jedną z moich sióstr wziąć sprawy w swoje ręce, dosłownie w swoje, i szyłyśmy z zakupionych materiałów rzeczy, które się wyróżniały i były wyjątkowe. Tę przygodę z szyciem zaczęłam już jako 12-latka. Robiłyśmy na drutach, na szydełku, doszywałyśmy ozdoby do zwykłych ciuchów, aby mieć coś ekstra, np, koronki, falbanki, guziki. Takie to były czasy.
I ta fascynacja modą została mi do dzisiaj. Dziś, kiedy finansowo jest zupełnie inaczej, moje podejście do ciuchów nie zmieniło się. Oczywiście kupuję ładne, nietuzinkowe rzeczy, ale w rozsądnej cenie i raczej szukam niezwykłych sztuk na wyprzedażach lub w lumpeksie. Większą wagę przywiązuję do gatunku, niż do metki.
A jak twoje otoczenie reaguje na twoje modowe stylizacje?
Przyznam, że niekiedy słyszę, że jestem odważna, że ktoś by się tak nie ubrał. Siostra mówi np. że mi coś pasuje, ale ona by tego nie założyła. Tak było z tym jeansowym płaszczem z naszej sesji zdjęciowej: uszyłam go z kawałków materiału i noszę dość często, bo bardzo go lubię. Ale moja siostra mówi, że nie założyłaby go, bo czułby się źle.
Podobnie z piżamą, którą mam na zdjęciach. To jest piżamka na ulicę, nie do łóżka, więc właśnie po ulicy w niej chodzę. I kiedy się w nią wystroiłam we Wrocławiu i wyszłam z córką na miasto, powiedziała, że ona nie miałaby takiej odwagi.
Ja nie wiem, czy do tego potrzeba odwagi, ale na pewno nie lubię być szarą myszką i lubię, jak mnie widać na ulicy.
Mój Instagram „Nie liczę godzin i lat”, czyli o byciu influencerką modową
Jak to się stało, że zostałaś influencerką modową?
Czy ja wiem, czy modową… Lubię pokazywać jak wyglądam, ale nie namawiam do kupowania w konkretnych sklepach. Częściej piszę, że np. daną rzecz kupiłam w lumpeksie.
Chcę pokazać, że nie trzeba mieć worka pieniędzy, aby się dobrze ubrać. Ostatnio byłam z mężem na kawie i mówię do niego, że mój cały look jest tańszy niż te nasze kawy.
To właśnie pokazuję na moim koncie plus nasze podróże i moje obrazy, bo to moja nowa pasja.
Co skłoniło cię do założenia konta na Instagramie?
Ponad cztery lata temu moja córka z Anglii namówiła mnie na założenie profilu. Początkowo wahałam się, ale dałam się namówić. I nie żałuję.
Zbudowałaś na Instagramie bardzo fajna społeczność. Jak to się robi?
Staram się być autentyczna i zwracam dużą uwagę na to, kto mnie ogląda. Ostatnio np. usunęłam 1800 obserwujących, bo wolę mieć mniej, ale takie osoby, z którymi mam kontakt. Nie chcę podglądaczy, tylko chcę móc komuś napisać coś miłego, skomentować i porozmawiać. I tego samego oczekuję od innych.
Pokazuję, jak ja się ubieram, ale nie mam takiej motywacji, żeby inspirować inne kobiety. Jest mi jednak ogromnie miło, jeśli dziewczyny podpatrzą coś u mnie. Ostatnio siostra przysłała mi zdjęcie i powiedziała, że się zainspirowała moim lookiem i było mi bardzo miło. To dla mnie ogromny komplement.
Czasami myślę, że po co mi ten profil, to trzeba czasu, wejść na profile dziewczyn, pooglądać, skomentować, odpisać. Ale mi to sprawia frajdę, więc na razie z Instagrama nie rezygnuję. Poznałam tam wiele fajnych osób i choć wiele z tych znajomości jest online, bardzo je sobie cenię. Wymieniamy się wiadomościami, komentujemy swoje posty i nawet niekiedy uda się spotkać na kawę.
A jak na twoje poczynania reaguje mąż? Wspiera czy ocenia?
Jurek już się do tego przyzwyczaił i śledzi moje poczynania. Nawet się dziwi, kiedy kilka dni nic nie publikuje. Robi mi także zdjęcia.
Malarstwo, moja najnowsza pasja
A co daje Ci jeszcze radość i co jest dla Ciebie ważne?
Od ponad dwóch lat maluję. To przyszło bardzo niespodziewanie. Chodzę do osiedlowego domu kultury i tam uczę się malarstwa dla dorosłych. Realizuję się tam. I choć zajęcia mam dosyć często, bo dwa razy w tygodniu po trzy godziny, nie idzie mi to malowanie za szybko.
I pewnie masz całe mieszkanie w swoich obrazach?
Nie, kilka mam oczywiście powieszonych, ale maluję też dla rodziny, znajomych, jeden obraz namalowałam też dla sąsiadki.
Najlepiej lubię farby akrylowe. Ta technika najbardziej mi odpowiada. Lubię abstrakcję i bardzo się w tym sprawdzam. Robię testy na rodzinie i bawimy się w “co kto widzi”. Abstrakcja nie narzuca ci, co masz namalować. Lubię tę wolność.
Malarstwo jest dla mnie czymś, w czym w ogóle nie stawiam sobie wymagań. Ktoś podchodzi i mówi, że powinnam np. coś zmienić, inaczej namalować. A ja mówię, że namalowałam tak, jak potrafiłam i to jest moje.
W życiu ważne są pasje i robienie ciekawych rzeczy, do tego też namawiam inne dziewczyny. Życie jest piękne, kocham życie i to się nie zmieni.
Zdjęcia powstały podczas sesji zdjęciowej, na którą zaprosiłyśmy Czesię w czerwcu 2024. Autorką zdjęć jest nasza Estera (więcej o Esterze jako fotografce tutaj: Estera Laskowska Photography).
Zaglądnijcie też na profil Czesi na Instagramie: Nie_licze_godzin_i_lat.