Dlaczego remake „Króla Lwa” to… niewypał?!

Foto: Pixabay
Która z nas nie była w latach 90-tych z dzieckiem w kinie na animowanej produkcji „Król Lew”? Założymy się, że wiele z was uroniło na tej kreskówce niejedną łzę! Historia osieroconego lwiątka o imieniu Simba okraszona piosenkami samego Eltona Johna skruszyła całą masę dorosłych serc!
Rozczuleni tymi wspomnieniami umieściliśmy remake animacji Disneya na przygotowanej jakiś czas temu liście kinowych premier na sezon ogórkowy 2019. Dzisiaj jednak, po premierze filmu, z bólem serca stwierdzam, że “fabularny” „Król Lew” jest pod wieloma względami zupełnie do kitu i nie dorównuje swojemu animowanemu pierwowzorowi!
Największa zaleta (i wada!) nowego „Króla Lwa”
Film może się podobać. Grafika sprawia, że czujemy się, jakbyśmy oglądali dokument National Geographic, a nie film familijny ze sztucznie wygenerowanymi efektami komputerowymi. Dlatego jeśli idziemy do kina, chcąc obejrzeć imponujące pod względem wizualnym sceny, zdecydowanie się nie zawiedziemy.
Zaawansowana grafika komputerowa jest największym atutem nowego „Króla Lwa”, ale jednocześnie stanowi jego największą wadę!
Chociaż przepiękne sceny cieszą oko, przynajmniej przez pierwsze kilkanaście minut filmu, z punktu widzenia całego seansu możemy powiedzieć, że podcięła ona producentom skrzydła.
Realizm ponad wszystko
Nie ulega wątpliwości, że animowany „Król Lew” z 1994 nie był filmem realistycznym. Nie dość, że była to animacja dla dzieci, to na dodatek fabuła była w pełni bajkowa – nikt nie chciał z tego robić dokumentu opowiadającego o życiu zwierząt na sawannie! Był tańczący guziec i przygłupie hieny i wszyscy chętnie godziliśmy się na taką dziecinną, a nawet infantylną konwencję.
Tymczasem w najnowszej produkcji twórcy postawili na realizm. U zwierząt brak jakiejkolwiek ekspresji, nienaturalnych, czyli „ludzkich” zachowań. Przez to film, choć bez wątpienia piękny i cieszący oko z nawet bardziej niż oryginał, został pozbawiony wyrazu.
Sam dubbing też wydaje się wyjątkowo sztuczny, kiedy zwierzęta nie poruszają pyszczkami, a ich “słowom” nie towarzyszy żadna ekspresja!

Foto: Pixabay
Scena, która w pierwotnej wersji wstrząsała widzami, również została z tej ekspresji okrojona. Mowa tu rzecz jasna o scenie śmierci Mufasy, który został zamordowany przez swojego brata Skazę na oczach syna. Moment, który w animowanej wersji został niejednokrotnie okrzyknięty najbardziej poruszającą sceną w historii Disneya, tutaj nie wywołuje żadnych emocji. To niewiarygodne, że można było coś aż tak zepsuć…
Nowy „Król Lew” został również pozbawiony większości elementów humorystycznych na rzecz imponujących wizualnie scen, w których jednak brakuje dawnego wyrazu i uroku. Można by odnieść wrażenie, że przez to film jest atrakcyjniejszy dla dojrzalszych widzów, jednak w rzeczywistości odebrało mu to cały klimat, z którego zasłynął pierwowzór.
» Planujesz wieczór w babskim gronie? Zobacz, jakie filmy warto obejrzeć z przyjaciółkami!
Dubbing najniższych lotów?
W “fabularnym” „Królu Lwie” słabym ogniwem okazał się również dubbing. Zarówno w oryginalnej wersji angielskiej, jak i polskiej pojawili się nowi aktorzy, którzy – według wielu fanów filmu – nie dorównują dubbingowi w oryginale. Od Polaków najbardziej oberwało się Arturowi Żmijewskiemu, który użyczył głosu głównemu złemu charakterowi w filmie, Skazie.
Znany z „Ojca Mateusza” aktor ma dość ciepły, przyjazny głos, który mimo pewnej modulacji nijak nie pasuje do mrocznego, okrutnego Skazy.

Foto: Pixabay
Zresztą nie on jeden spotkał się z krytyką ze strony widzów. Osobiście uważam jednak, że wina leży nie po stronie samych aktorów użyczających postaciom głosu, a raczej faktu, że dubbing po prostu nie zgrywa się z tym, co widzimy na ekranie.
Ze względu na to, jak realistycznie wyglądają i zachowują się lwy na ekranie, ich głosy brzmią bardzo sztucznie. W końcu w naturze zwierzęta nie mówią, więc ze względu na zastosowanie tak wysokiej jakości grafiki komputerowej to, co widzimy, i to, co słyszymy, zdaje się dwiema, całkowicie innymi rzeczywistościami! Brakuje tu jakiejkolwiek spójności – głosy aktorów wydają się unosić nad oglądanymi na ekranie zwierzętami, a nie współgrać z przedstawianą historią.
Nowe nie znaczy lepsze
Nowy „Król Lew” jest więc typowym średniakiem, który rozczarował wielu fanów pierwowzoru. Gdyby jednak głębiej się nad tym zastanowić, wszelka krytyka wynika raczej z faktu, iż widzowie mieli co do filmu ogromne oczekiwania. Nie powinno się zmieniać klasyki i Disney przekonał się o tym na własnej skórze. Zamiast podtrzymać dawną konwencję, postanowił zaproponować fanom coś zupełnie nowego.
Nie oznacza to bynajmniej, że nowa opowieść o królu sawanny jest filmem całkowicie złym. Wciąż warto go obejrzeć chociażby ze względu na piękną grafikę komputerową. W porównaniu z oryginałem wypada on jednak blado, dlatego zagorzali fani pierwszego „Króla Lwa” raczej wyjdą z sali kinowej zawiedzeni i zniesmaczeni.
» Wszystkie kochamy kultowe filmy, których tytuły przywołują piękne wspomnienia. Poznajcie ciekawostki z planu jednego z najbardziej znanych romansów wszechczasów – „Titanica”!
„Król Lew” (“The Lion King”)
przygodowy, familijny, USA, 2019
Reżyseria: Jon Favreau
Obsada (dubbing polski): Marcin Januszkiewicz, Zofia Nowakowska, Wiktor Zborowski, Artur Żmijewski, Danuta Stenka, Piotr Polk, Jerzy Stuhr, Maciej Stuhr, Michał Piela
Premiera kinowa w Polsce: 19 lipca 2019
Z kim obejrzeć: z dziećmi i wnukami
Ocena:
Zobacz zwiastun:
Macie sentyment do dawnych filmów Disneya? Która animacja podobała wam się najbardziej?