Nie mogę narzekać na Austriaków, bo nawet jak nasyłają na sąsiada policję, robią to w dobrej wierze
Czy Polakom dobrze mieszka się w Austrii? Czy życie jest tam łatwiejsze? A może jest drożej, trudniej i tęskno za ojczyzną?
Zamiast gdybać, postanowiłam to sprawdzić!
Byłam na krótkiej wycieczce w Wiedniu, ale to jednak za mało. Lepiej porozmawiać z kimś, kto mieszka tam już wiele lat.
Znalazłam taką osobę. Magdalena Ryś przeprowadziła się do Austrii z rodziną i od dawna mieszka w Wiedniu.
Zgodziła się podzielić ze mną swoimi spostrzeżeniami na temat blasków i cieni życia w kraju Mozarta, Schuberta i Straussa.
Czy w Austrii mieszka się lepiej niż w Polsce?
Jakimi ludźmi są Austriacy?
Jak traktują Polaków?
Koniecznie przeczytaj, bo ta historia może cię zaskoczyć!
Nie znałam języka, więc pierwsza wizyta w Wiedniu była okropna dla takiej gaduły jak ja
Kasia Laskowska: Skąd wziął się u ciebie pomysł na to, żeby zamieszkać właśnie w Austrii?
Magdalena Ryś: Pochodzę z Zakopanego, choć później mieszkałam też w Nowym Targu. Lubię myśleć o sobie jak o góralce, mimo że formalnie nią nie jestem.
Do Austrii zawiodło mnie życie. Mama mojego męża wyemigrowała wiele lat temu do Wiednia w poszukiwaniu lepszego jutra. To twarda kobieta, góralka z krwi i kości, która samotnie wychowywała sześciu synów, więc potrafiła zawalczyć o swoje. Po jakimś czasie sprowadziła do Wiednia swoje dzieci – w tym mojego męża, który dojechał wprawdzie jako ostatni, ale jednak było to już 21 lat temu.
Rozumiem, że ty wyjechałaś za nim?
Nie do końca. Tak naprawdę nigdy nie chciałam wyjeżdżać do Wiednia. Kiedyś marzył mi się wyjazd do Stanów, gdzie mieszka mój brat, ale nie zrealizowałam tego planu, więc nie rozważałam już wyjazdu za granicę.
Pierwszą próbę dołączenia do męża podjęłam 15 lat temu. Dzieci zostały z moją mamą, a ja przyjechałam do Wiednia dosłownie na chwilę, żeby zobaczyć, jak tu się żyje.
I jakie wrażenie zrobiła na tobie Austria?
W ogóle mi się nie spodobało!
Ups… Dlaczego?
Po pierwsze: bariera językowa. Jestem straszną gadułą, więc to było dla mnie coś okropnego. W Polsce pracowałam w handlu, uwielbiam kontakt z ludźmi i bardzo mi tego tutaj brakowało.
Po drugie, uważałam, że moje dzieci, które wówczas też nie znały niemieckiego, z pewnością się tu nie odnajdą. Nowa szkoła, nowe środowisko… Nie chciałam ich narażać na cały ten stres.
I po trzecie, martwiłam się o moją mamę. Była ona wtedy już starszą osobą i nie chciałam jej zostawiać samej. A, jak to mówią, starych drzew się nie przesadza, więc wspólna przeprowadzka nie za bardzo wchodziła w grę.
Czyli wróciłaś do Polski?
Tak – i to na kolejnych kilka lat. Mój mąż kursował więc między Wiedniem, gdzie pracował, a Nowym Targiem, gdzie była jego rodzina.
Trudno tak się żyje…
Zgadza się. Mąż był coraz bardziej zmęczony, na mnie spoczywały wszystkie obowiązki związane z wychowaniem dzieci i prowadzeniem domu. Poza tym jak mój syn skończył 19 lat i wyjechał do taty, mi i jego o 3 lata młodszej siostrze zrobiło się jakoś tak dziwnie.
Więc gdy tylko córka zdała maturę, dołączyłyśmy do chłopaków.
I tak długo wytrzymałaś! Mama wyjechała z wami?
Nie. Zorganizowałam jej stałą opiekę na miejscu i co tydzień ją odwiedzaliśmy. Ona była wtedy już bardzo schorowana i tak naprawdę były to jej ostatnie chwile… Choć ja nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo gdybym o tym wiedziała, to bym nie wyjechała. Trochę mam do siebie o to nawet żal…
Rozumiem, ale uważam, że niesłusznie. To była decyzja podjęta w tym konkretnym momencie i zapewne najlepsza z możliwych w tamtej sytuacji. Tak naprawdę, żeby podejmować zawsze idealne decyzje, trzeba by przeżyć życie kilka razy, sprawdzając, co się stanie, gdy wybierzemy to czy tamto.
Zgadza się. Poza tym ja jestem już w takim wieku, że staram się nie rozpamiętywać, co by było gdyby…
I bardzo dobrze! Czyli tak generalnie za tym drugim podejściem cieszyłaś się z wyjazdu do Wiednia?
Tak, za tym drugim razem już tak. Dzisiaj cieszę się, że jestem właśnie tu, a nie gdziekolwiek indziej na świecie. Wiedeń to piękne miasto i naprawdę dobrze się tu żyje.
Trochę wstydziłam się nowej pracy, ale problem tkwił chyba w mojej głowie
Opowiedz zatem trochę o tych początkach. Jak wyglądało twoje zaprzyjaźnianie się z Wiedniem i Austrią w ogóle?
Ciężko było, szczególnie w kwestii zawodowej.
Mojemu mężowi było łatwiej: mieszkał tu już 10 lat i na brak pracy nie mógł narzekać. Jest elektrykiem, ma fach w ręku, więc nawet początkowa bariera językowa nie była problemem.
Moje dzieci też zaczynały od pracy fizycznej, czyli od sprzątania w austriackich firmach. Dziś syn już od kilku jest menedżerem w sklepie, a córka pracuje i studiuje psychologię. Oboje perfekcyjnie mówią po niemiecku i świetnie się tu odnaleźli, więc moje wcześniejsze obawy były zupełnie bezpodstawne.
A jak to było z tobą? Domyślam się, że bez znajomości języka trudno było ci znaleźć pracę w handlu.
Zdecydowanie! Musiałam obrać inny kierunek, którym zresztą podążam do dziś.
Sprzątam i prowadzę domy kilku austriackich rodzin. Lubię tę pracę, choć przyznam, że początkowo trochę się tego wstydziłam.
Dlaczego?
Bo tego typu praca nie jest chyba dobrze postrzegana. Choć może ta obawa była tylko w mojej głowie?
Możliwe. Bo czy w Austrii ktoś dał ci to w jakikolwiek sposób odczuć?
Absolutnie! Przeciwnie – u rodzin, u których pracuję, czuję się zupełnie jak w domu. To są bardzo mili ludzie, którzy traktują mnie jak kogoś bliskiego. Zawsze jest okazja porozmawiać czy choćby poplotkować sobie przy kawie.
W pełni rozumiem tę wzajemną bliską relację. Wydaje mi się, że w tej sytuacji wzajemny szacunek, sympatia i zaufanie są wręcz niezbędne. W końcu odwiedzasz ludzi w ich własnych domach, nie możecie podchodzić do siebie z podejrzliwością… No i domyślam się, że udało się przy okazji podszlifować trochę niemiecki! [śmiech]
Niby tak, ale wiesz co? Ja mam wrażenie, że nie mam specjalnych zdolności językowych. [śmiech] W szkole uczyłam się tylko rosyjskiego, niemiecki czy angielski nie były mi dane. Poza tym niemiecki nigdy mi się jakoś szczególnie nie podobał, więc tym trudniej przychodziła mi jego nauka.
Zresztą, przez to, że w czasach szkolnych nie miałam takiego dostępu do języków obcych, dorobiłam się chyba pewnej obsesji na tym punkcie. Bardzo zależało mi, żeby moje dzieci od najmłodszych lat uczyły się angielskiego. Wydawało mi się to ważne, żeby czuć się w obcym kraju komfortowo.
Ja musiałam sobie radzić z tym, co miałam. Szybko nauczyłam się jako tako dogadywać z ludźmi, moi pracodawcy zaakceptowali mnie taką, jaka jestem, ale nadal było mi trochę smutno, że nie mogłam swobodnie porozmawiać z ludźmi na każdy temat.
Poza tym, oprócz tego, że jestem gadułą, mam w sobie takie coś, że ludzie chętnie zaczepiają mnie na przystanku, w tramwaju czy u lekarza…
Wzbudzasz sympatię!
Może. [śmiech] W każdym razie bardzo mnie to onieśmielało. Bałam się mówić, bałam się ośmieszenia, żałowałam, że nie mogę sobie pozwolić na luźną pogawędkę. Dziś na szczęście jest już z tym dużo lepiej.
Państwo austriackie wspiera swoich obywateli i obcokrajowców
To skoro jest lepiej, to idźmy za ciosem. Wspomniałaś, że w Wiedniu dobrze się żyje. Możesz rozwinąć ten temat? Co macie w Austrii, czego nie moglibyście mieć w Polsce?
Przede wszystkim mam wrażenie, że opieka państwa jest większa. Socjal jest wysoki, warunki wynajmu mieszkań korzystne…
Wynajmujecie mieszkanie?
Tak, choć jest ono praktycznie jak własne. Nikt nas nie może stąd wyrzucić, nawet gdybyśmy z jakiegoś powodu nie mogli zapłacić za czynsz, otrzymalibyśmy wsparcie państwa.
Ceny mieszkań też są w miarę rozsądne. Nawet czytałam, że w Wiedniu są one najniższe spośród innych europejskich stolic.
Własne mieszkanie nie jest tu postrzegane jako luksus. Jest to raczej coś, co ci się po prostu należy.
Zupełnie inaczej niż w Polsce…
Dokładnie. W Polsce musiałam się starać o mieszkanie przez wiele, wiele lat.
Zresztą, ceny w Austrii też nie są jakieś z kosmosu. Praktycznie co dwa tygodnie bywam w Polsce, robię tam zakupy i stwierdzam, że wcale nie jest taniej niż tutaj.
Czy obcokrajowcy też mogą liczyć na wsparcie państwa?
Jak najbardziej. Po przyjeździe na miejsce i zgłoszeniu się do urzędu pracy otrzymujesz skierowanie na kurs nauki języka – oczywiście bezpłatny.
A jak jest w Austrii z opieką zdrowotną? Czy tu też my, Polacy, mamy czego zazdrościć?
Raczej tak… Wprawdzie nie korzystałam z tutejszej opieki zdrowotnej jakoś nagminnie, ale zdążyłam się przekonać, że wygląda to zupełnie inaczej.
Słynny szpital wielospecjalistyczny AKH w Wiedniu budzi respekt. I tam jest po prostu ładnie, zupełnie nie jak w szpitalu. W takim miejscu nawet można chorować!
Z pewnością dużo łatwiej dojść do zdrowia w takiej placówce.
Zdecydowanie. Mój mąż jakieś 15 lat temu złamał rękę i trafił do takiego szpitala. Wyobraź sobie, że dostał nawet menu, w którym mógł wybrać, co będzie jadł na poszczególne posiłki. Dla mnie to był ogromny szok!
Najgorsze jest to, że w Austrii tak było już 15 lat temu, a w polskich szpitalach nie ma tego do dziś! Na badania pewnie też nie trzeba czekać.
Czasem trzeba, ale na pewno nie miesiącami. Na gastroskopię na przykład dwa tygodnie.
Poza tym taki zabieg wykonuje się w znieczuleniu, za które nie trzeba nic dopłacać. Co więcej, lekarz nawet woli znieczulonego pacjenta, bo może wtedy spokojniej i dokładniej przeprowadzić badanie.
Austriacy cenią sobie spokój i w jego obronie gotowi są nawet wezwać policję
W sumie logiczne. To skoro już wiem, jacy są austriaccy lekarze, powiedz trochę więcej ogólnie o Austriakach. Jakimi są ludźmi?
Nie są spięci, nie narzekają, potrafią sobie odpuszczać różne rzeczy. A przy okazji są bardzo otwarci, życzliwi i skorzy do pomocy.
Przypomina mi się pewna sytuacja, która miała miejsce, gdy byłam w Wiedniu jeszcze z moją mamą. Mama straciła równowagę na ruchomych schodach, przewróciła się i runęła prosto na mnie.
Gdyby nie natychmiastowa reakcja ludzi, którzy wcisnęli STOP, mogłoby się to dla nas bardzo źle skończyć. Poza tym zaraz po tym zdarzeniu obcy ludzie się nami zainteresowali: pytali, czy nic nam się nie stało i czy nie potrzebujemy pomocy.
Miałam podobną sytuację w autobusie w Polsce. Kierowca nagle zahamował, ja nie zdążyłam złapać się drążka, straciłam równowagę i runęłam do tyłu. Autobus był zatłoczony, ja próbowałam się kogoś chwycić, ale ludzie, nie dość, że nie wyciągnęli do mnie ręki, to jeszcze odsunęli się, żeby nie znaleźć się w moim zasięgu. No i klapnęłam spektakularnie na tyłek…
No właśnie. W Wiedniu coś takiego raczej nie miałoby miejsca.
Albo inna sytuacja. Chłopak zostawił swoje ubrania i telefon na brzegu Dunaju i poszedł się kąpać. Po chwili ktoś próbował te rzeczy ukraść. I znów – natychmiastowa reakcja ludzi zapobiegła może nie tragedii, ale na pewno nieprzyjemnościom.
Przykre, że nas to dziwi, bo to powinno być normalne…
Prawda? Inną ciekawą cechą jest dbałość Austriaków o ekologię i środowisko. Uwielbiają zwierzęta, nie znajdziesz tu bezdomnych psów czy kotów. Te ostatnie widuje się wprawdzie na Praterze, czyli w słynnym wiedeńskim parku i wesołym miasteczku, ale nawet one są zaopiekowane: mają swoje własne budy i ludzie je dokarmiają.
Ciekawostką, powiedzmy, ekologiczną jest fakt, że w kranach w Wiedniu płynie bardzo czysta, zdatna do picia woda, za którą nic się nie płaci.
Naprawdę?
Tak. [śmiech] Za ciepłą wodę płacimy, ale za zimną nie.
Niesamowite… Ale muszę jeszcze trochę podrążyć – naprawdę nie ma w Austriakach nic, co by cię drażniło?
Może nie drażni, ale trochę śmieszy mnie to, że oni nic nie potrafią zrobić sami. Do każdej awarii zaraz wzywają fachowca. Nie to, co my, Polacy, którzy zawsze coś wykombinują na własną rękę. [śmiech]
Bez obcokrajowców byłoby im ciężko… Dla nich lekki opad śniegu jest już praktycznie klęską żywiołową, która paraliżuje ruch w mieście. [śmiech]
Z drugiej jednak strony, ja nie mam nic przeciwko temu. Skoro kogoś stać na to, żeby zapłacić fachowcowi za pomoc, to po co ma się męczyć?
W sumie racja.
Dla niektórych kontrowersyjne może też być zamiłowanie Austriaków do spokoju. U nich cisza nocna to rzecz święta i jeśli ktoś zachowuje się wieczorem albo po południu w weekend zbyt głośno, są w stanie zwyczajnie wezwać policję. Oczywiście, możesz zorganizować imprezę, ale dobrze by było poinformować o niej wcześniej mieszkańców.
Początkowo takie podejście trochę mnie irytowało, bo po przeprowadzce tylko w weekendy mogliśmy coś porobić w domu – zmontować, wywiercić czy przykręcić. A nie powinniśmy byli tego robić, bo ktoś mógł wezwać policję. I mógł to być nawet sąsiad, który na co dzień był dla nas miły i uprzejmy!
Ciekawe, że nie przyjdzie wcześniej i nie zwróci uwagi…
Bo dla nich jest to tak naturalne, że nie przychodzi im do głowy, że trzeba by kogoś o tym jeszcze dodatkowo informować. Zakładają, że ty też o tym wiesz, a skoro mimo wszystko zakłócasz ten spokój, to znaczy, że trzeba cię postawić do pionu.
Znów trudno im odmówić logiki.
Czasem też ktoś zwróci ci uwagę, że zbyt głośno rozmawiasz w autobusie – zwłaszcza jeśli nie mówisz po niemiecku – ale odnoszę wrażenie, że prędzej zrobi to osoba, która mieszka w Wiedniu, ale nie jest Austriakiem, niż sam Austriak.
W Wiedniu jest co oglądać, ale kuchnia austriacka nie powala
Opowiesz mi o swoich ulubionych miejscach w Wiedniu?
Jeszcze gdy mieliśmy psa, bardzo często spacerowaliśmy po tutejszych parkach. W Wiedniu jest mnóstwo zieleni, wśród której można naprawdę odpocząć.
Jakieś konkretne parki czy ogrody?
Oczywiście Prater, ale też ogrody wokół Pałaców Schönbrunn i Hofburg, czyli słynnych rezydencji Habsburgów.
Na uwagę zasługują też Opera Wiedeńska, Katedra św. Szczepana, malownicze, prawie jak toskańskie uliczki na Starym Mieście, a także Spalarnia Śmieci…
Słucham?!
Tak! [śmiech] To bardzo ciekawy budynek udekorowany przez Friedensreicha Hundertwassera, austriackiego malarza, grafika i rzeźbiarza. Cechą charakterystyczną tej budowli są kolory i kopuły. Można ją oczywiście zwiedzać.
Podczas mojej niedawnej wycieczki do Wiednia zauważyłam, że samo zwiedzanie stolicy też jest bardzo łatwe. Wszędzie można dojechać komunikacją miejską, która jest punktualna i bardzo dobrze oznakowana.
Zgadza się. Ja też korzystam z tutejszej komunikacji miejskiej. Kupuję tzw. jahreskarte, czyli bilet roczny, który kosztuje 320 euro i obowiązuje na terenie całego Wiednia. Da się tu spokojnie żyć bez samochodu.
Gdzie najczęściej zabierasz znajomych, którzy cię odwiedzają w Wiedniu?
Znajomych staram się zapraszać w okresie okołoświątecznym, bo wtedy Wiedeń jest moim zdaniem najpiękniejszy. Tym bardziej, że moja góralska dusza uwielbia zimę! Wrażenie robią szczególnie świateczne dekoracje i jarmarki pachnące grzanym winem i innymi przysmakami, np. kluskami z makiem na słodko.
Z kolei lato w Wiedniu jest ostatnio trudne do zniesienia. Jest gorąco i nawet noc nie daje wytchnienia, bo nagrzane mury oddają wtedy ciepło.
A jakie jest twoje zdanie na temat kuchni austriackiej? Przyznam ci się, że mnie ona jakoś nie zachwyciła. Uwielbiam słodycze, więc bardzo nastawiłam się na słynny tort Sachera. Czekolada, dżem morelowy – co tu się może nie udać? A tymczasem w ogóle mi to nie posmakowało. Nie umywa się do murzynka mojej mamy! Albo trafiłam na wyjątkowo podłą cukiernię, albo ktoś kiedyś mocno zainwestował w reklamę tego deseru… [śmiech]
Muszę się z tobą zgodzić: mnie też ten tort zupełnie nie zachwyca. Zresztą, nie jestem fanką kuchni austriackiej. Dodatkowo praktycznie nie jem miejsca, więc specjały typu wiener schnitzel czy tafelspitz też odpadają. [śmiech]
Ja jestem mięsożercą, ale ani sznycel, ani ta wołowina w plastrach mnie nie powaliły. Trochę jak nasz schabowy i mięso z rosołu.
Austriacy w ogóle są tacy trochę… oszczędniejsi w smaku niż Polacy. Ich ciasta są mniej słodkie, potrawy mniej tłuste. W naszym rosole muszą pływać oka, ich jest o wiele lżejszy. Nie podają go z makaronem, tylko z takim specjalnym naleśnikiem pokrojonym w paski. Nazywa się to frittatensuppe.
Czyli nic specjalnego z kuchni austriackiej być nie poleciła?
Chyba nie… Chociaż muszę powiedzieć, że mają całkiem niezły chleb. Nie tak dobry, jak polski, ale jest OK. Chociaż jest drogi.
Skoro już jesteśmy przy chlebie i do tego zahaczyłyśmy o ten polski, to powiedz, czy tęsknisz czasem za ojczyzną?
Tęsknię za swobodnymi pogaduszkami, za językiem polskim na ulicy. No i za polskimi przyjaciółmi.
Planujesz wrócić?
Chyba na te przysłowiowe stare lata chciałabym wrócić do Polski. Pytanie, czy ja w ogóle kiedykolwiek będę stara? [śmiech]
No właśnie! [śmiech] Czyli serce zostało w polskich górach?
Zdecydowanie tak.
Zawsze otaczałam się ludźmi młodszymi od siebie, bo motywują mnie do działania
Czy fakt, że stałaś się dojrzałą kobietą, zmienił coś w sposobie, w jaki patrzysz na świat?
Wspomniałam już, że wcześniej miałam tendencję do rozpamiętywania, zastanawiania się, co mogłam zrobić lepiej. Teraz wiem, że nie nad wszystkim mam kontrolę i dlatego uczę się odpuszczać.
U ciebie bardzo wyraźna jest ta granica: wejście w dojrzalszy wiek zbiegło się z przeprowadzką do Austrii. Dzieci były już bardziej samodzielne, ty miałaś nieco więcej czasu dla siebie.
Z jednej strony tak, ale z drugiej strony moje życie nadal kręci się wokół nich, mimo że syn i córka poszli już na swoje i mieszkają osobno.
Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci, lubimy spędzać wspólnie czas, na urlopy jeździmy razem. Skoro dorosłe dzieci chcą jeszcze z nami przebywać, to chyba oznacza, że coś mi się udało. [śmiech]
Mogę to w pełni potwierdzić! Ja też długo jeździłam na wakacje z rodzicami – i robiłam to z wielką przyjemnością. Zresztą, teraz też mi się to zdarza. [śmiech] A czy Instagram również pojawił się w twoim życiu po przeprowadzce za granicę?
Tak! Ja zawsze otaczałam się ludźmi młodszymi od siebie. Z młodymi ludźmi jest mi bardziej po drodze, mobilizują mnie do uczenia się nowych rzeczy, żeby za nimi nadążyć.
Moja przyjaciółka jest ode mnie młodsza o 12 lat. Ona miała konto na Instagramie, moja córka również, więc i ja postanowiłam je założyć. A że ja, jak coś robię, to angażuję się na 100%, ostatecznie wyszło tak, że im Instagram się znudził, a ja działam na nim dalej.
Publikuję zdjęcia i podglądam inne kobiety, które mnie inspirują.
Przyznaję, że jestem uzależniona od telefonu. Choć staram się walczyć z tym pożeraczem czasu. Czytam książki – praktycznie wszystko, co się nawinie – oglądam filmy i planuję znów kupić psa, żeby mieć z kim chodzić na spacery. [śmiech]
Jakaś konkretna rasa?
Tak. Będzie to york biewer, czyli trochę większa odmiana tradycyjnego yorka.
Nawet nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak większy york. [śmiech] W takim razie trzymam kciuki za waszą przyjaźń i dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję.