Dr. Martens skradł moje serce

Wywiad Kasi Laskowskiej z Marzeną Fabisiak dla portalu Polka50plus.pl

Jakie buty powinna nosić dojrzała kobieta? Odpowiedź jest oczywista: nie ma czegoś takiego, jak „powinna”.

Kobieta dojrzała może nosić to, na co tylko ma ochotę. W czym dobrze się czuje i co lubi. Powinność nie ma nic do tego.

W czeluściach internetu znalazłam kobietę, która jest na powyższe najlepszym dowodem. Nosi buty, które wielu osobom kojarzą się ze stylem młodzieżowym, buntem i ekstrawagancją.

Ale wiesz co? Ona, dojrzała kobieta, wygląda w nich lepiej niż niejeden małolat czy małolata!

Jedna z najwiekszych miłości Marzeny Fabisiak nazywa się Dr. Martens. Miłość ta ma wiele twarzy – bywa ostra i nieokiełznana, ale też ugrzeczniona i bardziej delikatna.

Wiesz, o co chodzi? O buty kultowej marki Dr. Martens! Ich twórcą był niemiecki lekarz wojskowy, Dr Klaus Märtens, który po kontuzji kostki wymyślił sobie buty z podeszwą amortyzująca wstrząsy. Miało to przyspieszyć rekonwalescencję i zabezpieczyć go przed kolejnymi urazami.

Dziś kultowe martensy są symbolem wygody i wytrzymałości. Ale też – jak pokazuje kolekcja Marzeny – wyjątkowego stylu, siły i kreatywności.

Marzena prowadzi blog modowy Forties Style, a jej stylizacje zostały docenione przez samą markę Dr. Martens. W rozmowie ze mną zdradziła:

  • kiedy narodził się jej styl,
  • czy martensy są dla każdego i na każdą okazję,
  • jak sobie radzi z ciekawskimi spojrzeniami przechodniów
  • oraz co zrobić, żeby w końcu przestać się przejmować opinią innych.

Zapraszam cię do spotkania z tą kolorową, energetyczną i inspirującą kobietą.

Twardo stąpam po ziemi, a martensy mi w tym pomagają

Kasia Laskowska: Ile par martensów ma Pani w swojej kolekcji?

Marzena Fabisiak: Przyznam, że do niedawna tego nie wiedziałam, ale trochę spodziewałam się tego pytania, więc się przygotowałam. [śmiech]

Ustawiłam wszystkie buty na schodach, żeby je dla Pani sfotografować, i wyszło mi 20 par plus dwie torby. Sama jestem zdziwiona ich ilością!

Marzena Fabisiak kolekcja martensów
Moja kolekcja martensów liczy 20 par plus dwie torby!

WOW! Rzeczywiście imponująca kolekcja, zwłaszcza że buty tej marki nie należą do tanich… Ja też się przygotowałam i sprawdziłam – kosztują od pięciuset złotych wzwyż. Skoro więc nie odstraszyła Pani cena, to co takiego mają w sobie martensy, że znajduje Pani w swojej garderobie miejsce dla kolejnych par? Skąd wzięła się Pani miłość do tych butów?

Wiem, że to dosyć droga marka obuwia, dlatego nie od razu je miałam. Musiało minąć kilka lat, zanim kupiłam pierwszą parę. Choć zakochałam się w nich, gdy tylko je zobaczyłam, i wiedziałam, że kiedyś je sobie sprawię.

A zobaczyłam je po raz pierwszy w 2006 roku u mojej dawnej przyjaciółki z sanatorium. Zachwyciłam się, dosłownie wpadłam po same uszy… Dr. Martens zwyczajnie skradł moje modowe serce.

Martensy to klasa sama w sobie. Dla mnie są obuwiem ponadczasowym. Jeszcze nie tak dawno temu były też symbolem indywidualizmu, ale teraz granice mocno się zatarły. Noszenie takich ciężkich butów do zwiewnych stylizacji jest dziś bardzo w trendach, a ja nieskromnie mogę powiedzieć, że chyba jestem prekursorką tego stylu. [śmiech]

Marzena Fabisiak martensy i zwiewne sukienki
Chyba jestem prekursorką noszenia martensów do zwiewnych stylizacji…

Rzeczywiście, kiedyś martensy były przeznaczone dla niegrzecznych dziewczynek. Czy Pani taka właśnie jest?

Martensy kojarzą się z rockowym stylem. Popularne stały się w latach 60. i 70. zeszłego wieku. Były niegrzeczne, zbuntowane, uwielbiali je punkrockowcy, bo dawały swobodę wyrażania siebie, trochę innego siebie. Mnie taki styl zawsze przyciągał, choć w nieco łagodniejszym wydaniu.

Nie powiedziałabym, że jestem niegrzeczną dziewczynką, ale tak – w tych butach wyrażam siebie, swój charakter i sposób bycia. Twardo stąpam po ziemi, a one mi w tym pomagają.

W szpilkach czuje się Pani mniej stabilnie – dosłownie i w przenośni?

Może trochę tak?

Mój styl nigdy nie był typowo kobiecy. Szpilki, sexy spódniczki to nie dla mnie. Czasem lubię okazyjnie się odstrzelić, ale na co dzień preferuję swobodę. Wybieram płaski, cięższy z wyglądu but. Chyba zawsze lubiłam trochę się wyróżniać – nie mylić z rzucaniem się w oczy. [śmiech]

To jak wyglądał ten Pani wybranek – czyli pierwszy przedstawiciel marki Dr. Martens w Pani kolekcji? I jak długo kazała mu Pani na siebie czekać?

Oj, długo – sześć lat. Pierwszą parę kupiłam dopiero w 2012 roku w Irlandii, bo tam wtedy mieszkałam.

To były szare, długie kozaki sznurowane do kolan. Miłość od pierwszego wejrzenia! Mąż miał wtedy ze mnie niezły ubaw, bo przed zakupem prawie całą noc przeżywałam, jak bardzo mi się podobają. Nazajutrz biegiem poleciałam do sklepu z nadzieją, że będą – i były.

Marzena Fabisiak pierwsze martensy w kolekcji
Szare, sznurowane kozaki do kolan to była moja miłość od pierwszego wejrzenia.

A które z butów w Pani kolekcji są najdziwniejsze?

Chyba każde są dziwne na swój sposób. Mam białe glany z satynową wstążką zamiast sznurówki, mam też kalosze – prawdziwe różowe dziwadło.

Najdroższe i najukochańsze były czarne – model 1490, ponieważ otrzymałam je w prezencie od mojego ukochanego męża. Dziś są najbardziej zniszczone i wyeksploatowane, bo najwięcej w nich chodziłam.

Marzena Fabisiak ulubione martensy
Białe glany z satynową wstążką, klasyczny model 1490 i różowe kalosze – każda para martensów w mojej kolekcji ma w sobie to coś.

W martensach też można być damą

Wspomniała Pani, że komponowanie martensów ze zwiewnymi sukienkami nie jest już niczym nadzwyczajnym. Czy to oznacza, że martensy są butami na każdą porę roku i pasującymi do każdej stylizacji?

Czy to obuwie na każdą okazję? Myślę, że tak, ale to też zależy od nas samych – na ile jesteśmy otwarci na własny styl.

Pamiętam, że jak zaczęłam nosić martensy w Irlandii, to nikt na mnie nie zwracał uwagi. W Polsce czasem czułam na sobie zdziwione spojrzenia przechodniów. Długo uczyłam się pozbycia tej upiornej myśli: „co ludzie powiedzą?”. 

To zdziwienie wynikało pewnie z faktu, że martensy – przynajmniej wtedy, gdy ja zaczynałam je nosić – kojarzyły się raczej z młodymi, a ja byłam już osobą 40+.

Teraz jest u nas lepiej z tą tolerancją?

Trochę tak, ale to nadal za mało.

Ale może jednak są okoliczności, w których nie wypada założyć tego typu obuwia: wesele, biuro…?

Nie wydaje mi się.

W 2017 roku na poprawiny weselne syna ubrałam się typowo martensowo. Gdy zobaczył mnie kuzyn syna, powiedział: „Ciocia, ale ty świetnie wyglądasz!”. Czyli da się. [śmiech]

Z tym, że trzeba może wyjaśnić, że Dr. Martens to nie tylko glany. Obecnie to także półbuty, baleriny, sandały, trampki, tenisówki, kozaki, kalosze… Każde z nich można odpowiednio dobrać do danego stroju.

Marzena Fabisiak różne rodzaje martensów
Dr. Martens to nie tylko glany. Każdy model można odpowiednio dobrać do danego stroju.

Jakiś przykład stylizacji?

Ja do garnituru noszę moje żółte i czarne lakierki, więc z powodzeniem można w ten sposób wybrać się do biura. Wbrew pozorom niektóre modele mają w sobie subtelność, szyk i elegancję.

Marzena Fabisiak eleganckie martensy
Chyba nie ma okoliczności, w których martensy byłyby niestosownym obuwiem.

Koleżanka z pracy powiedziała mi ostatnio, że na zdjęciach wyglądam dystyngowanie, jak dama. Czyli w martensach też można być damą! [śmiech]

Bez wątpienia. Mam podobne odczucia, przeglądając Pani zdjęcia w internecie. A czy jest osoba, której stylem się Pani inspiruje?

To trudne pytanie. Chyba nie mam konkretnej osoby, ale w dobie social mediów można inspirować się, podpatrując styl innych, i od każdego można coś przyjąć. Czasem są to zaskakujące, odkrywcze połączenia – takie lubię najbardziej. 

Kiedyś byłam zaproszona na pokaz organizowany przez Galerię Krakowską. Prowadzącą była stylistka Dorota Wróblewska. Wie Pani, jak określiła mój styl?

Nie mam pojęcia, ale zamieniam się w słuch!

„Ciekawy sweter, niebanalne buty i oryginalny czerwony krawat świetnie oddają temperament i osobowość Marzeny. Pani wygląda na szczęśliwą i odważną kobietę – po prostu bawi się modą.”

Marzena Fabisiak martensy ekstrawagancki styl
Stylistka Dorota Wróblewska określiła mój styl jako odważny i stwierdziła, że umiem bawić się modą.

WOW!

To było dość dawno, w 2016 roku, ale te słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że idę w dobrym kierunku w modzie i mam swój styl. Bardzo budujące, prawda?

Blog otworzył mnie na ludzi

Absolutnie tak! Zatrzymajmy się więc na chwilę przy tej akceptacji – przez samych siebie i przez innych. Wiele dojrzałych kobiet twierdzi, że po pięćdziesiątce bardziej pokochały siebie, na więcej sobie pozwalają, bo teraz już bardziej mogą, niż muszą. Częściej też mają w nosie to, co myślą o nich inni. Ale są też takie kobiety, którym ta samoakceptacja przychodzi trudniej. Wciąż czują się oceniane, czasem odstawione na boczny tor. Staramy się wspierać takie kobiety i pokazywać im, że to jest ich moment i warto o siebie zawalczyć. Wspomniała Pani, że potrzebowała czasu, żeby przestać przejmować się opiniami innych osób. Czy blog i profil na Instagramie pomogły Pani wzmocnić wiarę w siebie?

Prowadzę mój blog modowy Forties Style i powiązane z nim social media od 2013 roku. Pomysł ten podsunął mi mąż, a ja go chętnie wdrożyłam w życie. Zresztą, na początku mąż nawet ponaglał mnie, żebym opublikowała nowe zdjęcia!

Jaki był mój cel? Przede wszystkim blog to fajne zajęcie. Jest jak dziecko, które należy pielęgnować i wspierać w rozwoju. Ale poza tym rzeczywiście – blog otworzył mnie na ludzi, zwiększył moją wiarę w siebie.

Pokazywanie siebie to odwaga. Ja wiem, że jestem niedoskonała, niekoniecznie fotogeniczna, ale nabrałam dystansu do samej siebie. Blog pozwolił mi się także rozwijać. Nikt nie uczył mnie tych technicznych aspektów czy obróbki zdjęć – do wszystkiego doszłam sama. Poza tym przełamałam się do pisania tekstów, a nigdy nie byłam w tym najmocniejsza. [śmiech]

Społeczność internetowa zaakceptowała Pani styl?

Tak, w moim środowisku, czasem w środowisku wirtualnym nazywano mnie martensową lady. Zabawnie to brzmiało.

Oczywiście, że było lekkie zdziwienie, padały pytania, skąd moje zainteresowanie. Koleżanki blogerki podziwiały moje niezmienne zamiłowanie do martensów i łączenie ich w stylizacjach. Najbardziej mój mąż utwierdzał mnie w przekonaniu, że martensy są dla mnie stworzone. Sam mnie zachęcał do ich kupowania.

A jak sobie Pani radzi z negatywnymi komentarzami? Miała Pani do czynienia z hejtem?

Szczerze?

Tylko!

Mam wrażenie, że hejt mnie oszczędził. Było tam kilka komentarzy, ale nie przypisywałam ich sobie, bo to nie ja mam problem, tylko ten, kto szuka zaczepki. A takich najlepiej ignorować lub grzecznie im odpowiedzieć.

A czy działając w sieci, chce Pani zarazić miłością do martensów innych? Dodać odwagi do pokazania pazura?

Chyba nie. Martensy trzeba pokochać, żeby dobrze się w nich czuć.

Mimo wszystko to specyficzny rodzaj obuwia – nieszablonowy, wysublimowany, charakterystyczny. Każdy musi znaleźć swój sposób wyrażania siebie w ubiorze. Jeśli ktoś nie jest odważny, to nikt go do tej odwagi nie przekona ani nie spowoduje, że nagle się otworzy.

Marzena Fabisiak martensy odważny styl
Martensy trzeba pokochać, żeby dobrze się w nich czuć.

Z drugiej strony, mimo że ja sama wielokrotnie słyszałam, że jestem odważna w swoim stylu, to nie do końca rozumiem tę myśl. Bo czym jest odwaga w modzie? Moda to dla mnie przede wszystkim wyrażanie siebie i zabawa. Jeśli nie eksperymentujemy i nie podchodzimy z dystansem, to jej nie czujemy.

50, 60 – to tylko liczby i od nas zależy, jak je potraktujemy

Czy tę kreatywność wykorzystuje Pani również w codziennej pracy?

Poniekąd. Pracuję w sklepie internetowym, cały czas uczę się nowych rzeczy, poszerzam warsztat i moja praca rzeczywiście jest trochę twórcza.

Z jednej strony nauczyłam się w pracy wielu technicznych rzeczy związanych z prowadzeniem strony internetowej i innych platform, na których działamy, a z drugiej strony mogę wykorzystywać wiedzę i doświadczenie zdobyte podczas prowadzenia bloga.

Cieszę się, że pracuję, bo mimo wieku wciąż mogę się rozwijać i lubię to zajęcie.

Czy fakt, że skończyła Pani 50 lat, zmienił coś w Pani sposobie postrzegania świata?

Oczywiście, ponieważ – jak wspomniała Pani wcześniej – już nic nie muszę, a mogę tylko chcieć. Zresztą, wydaje mi się, że ja ciągle jestem taka sama.

Marzena Fabisiak dojrzałość w martensach
Ja już nic nie muszę, a mogę tylko chcieć.

50, 60 – to tylko liczby i od nas zależy, jak je potraktujemy. Albo pozostaniemy nadal sobą i będziemy tryskać chęcią do życia, albo zgodnie z regułą starzenia się zaczniemy stawać się niewidzialni, zgnuśniejemy i usuniemy się w cień… 

Na pewno dojrzałość daje nam pewność w podejmowaniu decyzji. Myślę, że teraz jestem bardziej odważna niż wiele lat temu.

Jakie trudne decyzje musiała Pani podjąć jako dojrzała kobieta?

W wieku 44 lat diametralnie zmieniłam swoje życie. Wszystko mi się wtedy zawaliło: syn wyjechał na studia, rozpadło się moje małżeństwo, zostałam sama… Wyjechałam do Irlandii i tam przeszłam mentalną metamorfozę. Odbudowywałam swoją wartość.

Jak znaleźć w sobie siłę do wprowadzania zmian w życiu?

Nie potrafię do końca odpowiedzieć na to pytanie. U każdego to odbywa się inaczej. Na pewno trzeba znaleźć w sobie odwagę, która pogoni w nas strach przed nowym. Strach, który sprawia, że czujemy się bez szans.

Myślę, że dobrą motywacją jest uświadomienie sobie, że chcę tej zmiany. Dla mnie to ona jest motorem do działania. Ustalam cel i staram się do niego dążyć.

A gdy pojawiają się przeszkody?

Jasne, że nie zawsze idzie gładko po mojej myśli, ale ważne jest, że coś robię, nie tkwię w marazmie. Zawsze, kiedy spotyka mnie trudna sytuacja, a wiele ich było, coś mnie popycha do działania i szukania rozwiązania.

Wiem, że na swoim blogu poruszała Pani temat raka piersi…

Oj, to trudna kwestia. Tym bardziej, że ja nie potrafię wyrażać emocji na zewnątrz.

Zanim podzieliłam się na blogu tym, co mnie spotkało, sporo biłam się z myślami. Czy wypada poruszyć taki nietypowy temat w miejscu, gdzie królują próżne pogaduszki modowe? Ale ostatecznie post powstał.

Chciała Pani uchronić inne kobiety?

Nie jestem przykładem do naśladowania. Dlaczego? Ponieważ tak naprawdę nie badałam się, nie dopuszczałam do siebie myśli, że i mnie może spotkać coś takiego. Tym bardziej, że kilka lat wcześniej z powodu raka straciłam ukochaną osobę – męża…

Całe to zamieszanie skończyło się, dzięki Bogu, dla mnie bardzo łagodnie. Wycięty guz był duży, miał 6,5 × 4 × 3,5 cm, a ja go nie czułam! Przypadek sprawił, że trafiłam na stół operacyjny, a zmiana była na szczęście niezłośliwa.

Moim zdaniem świetnie, że podzieliła się Pani z czytelniczkami tą historią. Lepiej żeby nie powielały Pani błędów. Niech inspirują się Pani stylem, plotkują o modzie, ale też dbają o swoje zdrowie!

Tak jest! Dziewczyny, badajcie się, nie popełniajcie błędów w konsekwencjach nieodwracalnych.

Polka50plus.pl – zaproszenie do Rozmów Polki

To też może cię zainteresować:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *