Bieganie boso daje mi energię do działania
Sport to zdrowie. A bieganie to sport, więc bieganie to też zdrowie.
Jeśli zdarza ci się mniej lub bardziej regularnie biegać, to pewnie pomyślisz: o, to coś dla mnie!
Być może tak jest, ale uwaga: będzie o bieganiu innym niż wszystkie. Bo o bieganiu… boso!
Gdy dowiedziałam się, że Teresa Bogumił biega bez butów – i to bez względu na nawierzchnię i porę roku – po prostu musiałam z nią porozmawiać. No bo jak to tak – na bosaka?!
Porozmawiałyśmy sobie i teraz już wiem:
- co daje bieganie boso,
- od czego zacząć, jeśli chciałoby się spróbować,
- w jaki sposób przygotować ciało do takiego treningu
- i co jeszcze można zrobić, żeby czerpać z życia pełnymi garściami.
Też chcesz to wszystko wiedzieć? W takim razie czytaj dalej!
Bieg bosy prasuje ciało i umysł
Kasia Laskowska: Zanim zaczniemy, muszę się Pani do czegoś przyznać. Ale proszę obiecać, że to zostanie między nami…
Teresa Bogumił: Obiecuję! [śmiech]
Nie cierpię biegać! Być może dlatego, że nie umiem tego robić, ale bieganie jest dla mnie wyzwaniem, którego nigdy nie zdecydowałam się podjąć. Nie licząc paru pogoni za uciekającym autobusem. A Pani biega – i to na dodatek boso! Dlaczego, jak, skąd ten pomysł?
Jestem aktywna sportowo ponad 30 lat, a biegam bez butów już czwarty rok.
Po przebiegnięciu czuję, że zrobiłam coś niesamowitego, i ta myśl daje mi energię na cały dzień.
No tak – wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny. Ale dlaczego boso?
Bose bieganie to zdrowie. Każdego dnia po przebiegnięciu boso czuję rozpalanie ciała od stóp – i tak coraz wyżej i wyżej.
Czyli jest pewne uzasadnienie zdrowotne: bieganie boso to taki masaż stóp?
Dokładnie! Zwiększa się ukrwienie. Ale to działa nie tylko na stopy – na psychikę też.
Takie bieganie to pokonywanie swoich słabości. Sprawdzam, czy dam radę przebiec dalej, więcej, ile jeszcze wytrzymam. Kilkanaście użądleń przez pszczoły, drobne urazy, zimny grunt, pokrywa śnieżna, czasami ostre kamyki, patyki… To wszystko robi swoje, hartuje ciało i ducha.
Właśnie miałam zapytać, czy to aby nie jest kontuzjogenny sport.
Bywa. Bieganie po trawie przynosi mniej uszczerbków niż bieganie po asfalcie. Unikam tego drugiego, ale zawody w bieganiu są tylko po asfalcie.
Czasami zakładam skarpetki, które chronią przed gorącą nawierzchnią, a na ścieżkach leśnych zabezpieczają przed maleńkimi nakłuciami.
Poza tym – ciekawa rzecz – podczas biegania boso mam bardziej wyostrzone zmysły: wzrok, słuch… Co więcej, stopa gdy natrafia na przeszkodę, kurczy swoje mięśnie i mimowolnie twardnieje.
Trochę jak z okiem, które zamyka się w obliczu zagrożenia?
Tak jest. Oczywiście, zdarzają się momenty kiedy coś uszkodzi stopę, ale nie jest to często. Zresztą, stopa szybko wraca do stanu pierwotnego.
Organizm ludzki to jednak zaskakujący twór… A jak w praktyce wyglądają Pani treningi?
Biegam codziennie rano po przebudzeniu. W okresie zimowym pokonuję mniejsze odległości, ale trenuję praktycznie cały rok bez względu na pogodę.
Gdy rano nie uda mi się pobiegać, to robię to wieczorem albo nocą. Potrzebuję tego, szczególnie gdy mam rozchwiane emocje, czyli wydarzy się coś, co mnie zabolało. Muszę to wtedy wybiegać. Bieg bosy nazywam wyprasowaniem ciała i umysłu.
Co jeszcze pomaga Pani w utrzymaniu dobrej kondycji?
Bardzo uważnie obserwuję swoje ciało. Jeżeli czuję, że coś jest nie tak, trochę odpuszczam – ale nie za dużo.
Żeby mieć sprawne ciało, musimy zwykle dbać o równomierny rozwój każdego mięśnia, każdego zmysłu. Kluczową rolę odgrywa racjonalna, zdrowa dieta.
Od lat uprawiam własne warzywa i unikam spożywania produktów, które mi nie służą. Nie kupuję też żywności przetworzonej.
Nie ma granic wieku w osiąganiu swoich celów
Tworzymy w ten sposób przepis na zdrowe życie. A jak zdrowo biegać boso? Załóżmy, że przełamałam swoją niechęć do biegania, a nawet chciałabym spróbować bez butów. Od czego powinnam zacząć, jak się w ogóle za to zabrać?
Najlepiej zacząć od niewielkiego odcinka na znanej powierzchni. Może to być ogródek albo podwórko przed domem. Potem stopniowo przenosimy się na mniej znane grunty.
Musimy poznać swoje ciało, reakcje na zmiany podłoża.
No tak, to nie to samo, co spacerowanie po trawniku.
Tym bardziej że trawa jest z zasady trochę ostra. Ta w ogródku nie, ale łąkowa jest szorstka. Ścieżki leśne to też trochę niezbadany grunt.
Podobnie jest z pogodą i temperaturą. To kwestia bardzo indywidualna, musimy to sobie trochę wybadać.
Pamiętajmy też, że podłoże również zmienia się w zależności od pory roku. Może być ciepłe albo zimne. Pod pozornie miękkimi liśćmi mogą kryć się niespodzianki: różne przedmioty, drobne kamyki, grubsze i cieńsze gałązki… Zimą pod śniegiem też czyhają różności.
A czy jest to sport dla każdego?
Chodzenie boso jest dla każdego, pod warunkiem że odbywa się na trawie lub na leśnych wydeptanych ścieżkach. I oczywiście w dzień.
Najważniejsze w tym wszystkim jest nasze podejście do samych siebie. Czego chcemy jeszcze doświadczyć, co pragniemy zobaczyć, jakie pokonać wyzwania. Decydują chęci, upór i dążenie do własnej przemiany, spróbowania czegoś nowego – naturalnie w granicach własnego rozsądku.
Nie ma granic wieku w poznawaniu siebie i osiąganiu swoich celów. O zdrowie i rozwój fizyczny powinno się dbać od najmłodszych lat, ale obstaję przy tym, że zawsze można zacząć od dziś.
Z kłód rzucanych mi pod nogi wybudowałam schody do lepszej siebie
Brzmi to bardzo motywująco. Z Pani motta na profilu na Instagramie wynika też, że nie ma granic w ciągłym rozwijaniu się. Bo motto to brzmi: „Najważniejsze w życiu jest, żeby każdego dnia stawać się lepszą wersją siebie”. Czy rzeczywiście kieruje się Pani w życiu tą zasadą?
Robię wszystko, co w mojej mocy, by realizować tę zasadę. Chodzi w niej o to, żeby starać się nie popełniać błędów, które już raz przysporzyły mi kłopotów. Dzięki temu mogę być zadowolona z siebie i życia.
W jaki sposób konkretnie wdraża Pani tę zasadę w życie?
Unikam ludzi, którzy nie wniosą nic wartościowego w moje życie. Nie wypowiadam słów, które mogą demotywować innych. Rozsiewam radość, optymizm i nawet jak nikt nie będzie wierzył w dobroć ludzką, to ja będę ostatnią która straci nadzieję.
Piękna postawa, ale jednak wydaje mi się, że trudno ją zrealizować…
Z doświadczenia wiem, że warto sobie zadać ten trud. Takie podejście do świata i ludzi daje mi siłę.
Udowodniłam sobie, że moje życie zależy ode mnie i od mojego nastawienia. Dzielę się tym, czego nie muszę kupić: uśmiechem, komplementami, wsparciem, motywacją.
W każdej napotkanej osobie dostrzegam dar, który ta osoba może rozmnożyć i którym może obdarować innych. Wyostrzyłam swój wzrok, w towarzystwie wychwytuję osoby trochę zagubione, niepewne i staram się nimi zainteresować i uświadomić im, że są najlepszą wersją siebie.
Z każdym tak się da?
Chyba że ktoś jest wyjątkowo trudny. Ale wiem z doświadczenia, że po jakimś czasie i takie osoby otwierają się i dopuszczają innych do siebie.
W jaki sposób wypracowała Pani tę postawę? Czy zawsze miała Pani takie podejście do świata i ludzi? A może na kimś się Pani wzoruje?
Nie mam autorytetu, na którym bym się wzorowała. Wiem, że odtwarzanie kogoś innego nie wniesie nic nowego w moje życie.
To ja muszę poznawać siebie, swoje odczucia, swoje emocje, swoje wartości. Trzymać się kurczowo ustalonych zasad i nie dać się rozchwiać. Podpatrywanie innych to tak jakby zapominanie trochę o sobie.
Zresztą, moje zachowanie jest wynikiem tego, czego sama doświadczyłam w życiu. Mogę śmiało powiedzieć, że sama budowałam siebie od nowa, każdego dnia.
To, co było kłodami rzucanymi pod moje nogi, umiejętnie wykorzystałam do budowy schodów – schodów do lepszej siebie.
Czym były te kłody rzucane Pani pod nogi?
Wychowywałam się na wsi. Moi rodzice nie byli biedni, ale surowi i stanowczy.
Kiedyś z młodszą siostrą miałyśmy opielić ziemniaki z ognichy – to taki chwast polny – ale zlekceważyłyśmy polecenie. Ojciec przyjechał z pola już o zmroku, a gdy zobaczył, że chwasty nie są wyrwane, wypędził nas z domu i musiałyśmy opielić, mimo że już świecił księżyc.
Nauczyłam się wtedy, że jak należy wykonać zadanie, to należy.
Trudna, choć ważna lekcja. Co było potem?
Gdy rodzice oddali mnie do wielkiego miasta do szkoły średniej, dostawałam kieszonkowe, ale jak nie wystarczyło, to byłam na tyle kreatywna, że potrafiłam strzyc włosy koleżankom, piec ciasta, przerabiać buty i szyć sukienki – nawet ręcznie uszyłam kurtkę!
Umiałam też zbuntować uczniów w obliczu wspólnej sprawy. Kiedy któregoś dnia okazało się, że nikt nie odrobił zadania domowego, znalazłam w sobie odwagę, żeby powiedzieć, że to dlatego, że nikt nie zrozumiał, o co chodzi.
A potem przyszedł czas na miłość. Zakochałam się bez pamięci.
Był brunetem, tak jak wyobrażałam go sobie wcześniej w marzeniach spisywanych w pamiętniku. Pisałam też o tym, że kiedyś urodzę syna i córkę.
Czy te marzenia się spełniły?
Niestety, tylko częściowo. Myślałam, że mój królewicz z bajki będzie mnie kochał, tak jak tego oczekuję. Okazało się jednak, że może i mnie kochał – ale swoją miłością.
Był zamknięty w sobie, miał pesymistyczne podejście do życia, wszędzie widział niepowodzenia, miał ciągłe pretensje.
Marzenie, które się spełniło, to to, że urodziłam syna i córkę. Wychowywałam moje dzieci tak, jak mnie nauczono – chciałam, by były wyjątkowe.
Niestety, mój wymarzony brunet potrafił tylko na mnie narzekać, upokarzać, nie szczędził też słów pogardy. Twierdził, że do niczego się nie nadaję, nie okazywał mi ciepła czy szacunku. Uważał, że kobieta nie powinna mieć własnego zdania, nie może o niczym decydować, jeździć samochodem, ubierać się tak, jak chce…
O ile pamiętam, nigdy nie wymienił mojego imienia. Mówił o mnie „una”.
W końcu sama uznałam, że nie jestem nic warta.
Trudno nie dojść do podobnego wniosku po takich przejściach. Rozumiem, że ktoś Pani wtedy pomógł?
Tak, ja sama.
Może i atmosfera, w której mnie wychowywano, była surowa, ale w domu rodzinnym byłam bardzo kochana.
Wiedziałam, że jeśli wykonam zadanie, otrzymam nagrodę, a jeśli nie – poniosę tego konsekwencje. Rodzice nauczyli mnie, że nie można narzekać, że należy brać odpowiedzialność za swoje czyny. Miałam poczucie, że jeżeli ktoś miałby mi skopać tyłek za jakieś niepowodzenia, to ja sama byłabym tą osobą. Użyłabym do tego własnych stóp!
Dlatego pewnego dnia stanęłam przed lustrem, przyjrzałam się sobie i przypomniałam sobie siebie sprzed kilkunastu lat. Pomyślałam, że w tym filmie tylko ja mogę być aktorką. To ja piszę scenariusz do mojej roli w życiu. I to ja decyduję, czy będzie to rola pierwszo- czy drugoplanowa, czy zagram sama, czy we dwoje. Ja jestem reżyserem, aktorką, scenarzystką i finansistką. Moje życie na zależy od tego, jak widzi mnie brunet.
Pomyślałam wtedy, że wszystko staje się takie proste, kiedy nazwiemy to po imieniu.
To był moment przełomowy? Od tej chwili jest Pani szczęśliwa?
Gdy ludzie na mnie patrzą, widzą kobietę radosną i kochaną. I taka jestem, choć kroczę w pojedynkę.
Trochę późno zrozumiałam, że przez to, że chciałam być kochana przez bruneta tak, jak to sobie wymarzyłam, za bardzo skupiłam się na zmienianiu ludzi. Tymczasem lepiej zmieniać siebie.
Mimo wszystko jestem szczęśliwa, kocham świat i ludzi.
Przeszła Pani naprawdę długą i trudną drogę. Dziś wie Pani, czego chce, choć myślę, że wiedziała to Pani od zawsze. Jaki jest Pani przepis na realizację zamierzonych celów?
Podobno od najmłodszych lat byłam uparta. Kiedyś rodzice nie chcieli mnie wziąć na targ, więc biegłam kilometr za wozem konnym, aż mnie zabrali.
Zawsze chciałam być dobra we wszystkim. Na wsi pracy w polu nie brakowało, ale uciekałam na strych, żeby czytać książki. Potrafiłam uszyć z pościeli czy tetry sukienki i jeszcze je ufarbować w różne wzory. Z deseczek drewnianych robiłam buty. I marzyłam o królewiczu z bajki…
Już wiemy, że tego ostatniego marzenia jeszcze nie udało się zrealizować…
Zgadza się. Ale samo posiadanie celów jest już ważne. Uważam, że trzeba każdego dnia robić rachunek sumienia, przebaczać innym i mieć właśnie te cele do realizowania.
Nie skupiam się na drodze do celu, tylko na samym celu. Wówczas droga do celu jest łatwiejsza do pokonania.
Poza tym ja w swoich celach potrzebuję w większości siebie. Nauczyłam się zasady „umiesz liczyć, licz na siebie’”. Czuję się lepiej, jeżeli mam komuś coś dać z siebie, niż kiedy muszę o coś prosić. Potrafię się obejść bez wielu rzeczy, nie cierpię prosić o pomoc!
Staram się sama rozwiązywać swoje problemy lub nauczyć się, jak je rozwiązać.
Nie jestem statystyczną babcią
Wiem już, że praca nad samą sobą i pokonywanie trudności są dla Pani ważne. Co jeszcze się dla Pani liczy?
Mam holistyczne podejście do życia. Na pierwszym miejscu stawiam wiarę, potem jest zdrowie, sport i rodzina.
Rodzina dopiero na czwartym miejscu?
Silna wiara, dbanie o zdrowie i sport to wartości, które się nabywa. Jeśli zbuduje się taki fundament, to te pierwotne wartości zostaną w dzieciach na zawsze – również wtedy, gdy będą miały prawo korzystać ze swoich zasad. Wtedy, kiedy będą mogły iść swoją drogą, choćby zupełnie inną od tej, którą im przekazałam.
Czy fakt, że skończyła Pani 50 lat, zmienił coś w Pani sposobie postrzegania świata?
50 lat to w moim życiu taki czas, kiedy wiem, ile jeszcze mogę z siebie dać innym. Wiem też, kogo powinnam unikać i co jest największą wartością.
Ludzie nie zapamiętają cię, jaka byłaś, ale co wniosłaś pozytywnego w ich życie.
Myślę, że Pani wnosi w życie innych potężną dawkę pozytywnej energii i motywacji. Bieganie boso zadziwia, imponuje i intryguje. Ale na Pani profilu na Instagramie znalazłam też zdjęcia z treningów na siłowni czy morsowania…
Jest jeszcze wspinaczka linowa, jazda na rolkach i łyżwach, a przede wszystkim taniec zumba. Jazda na rolkach pozwala oderwać się od ziemi i uczy panowania nad swoim ciałem. A umiejętne panowanie nad ciałem uczy panowania nad swoimi emocjami.
Wnuk kiedyś uczył mnie jazdy na deskorolce i ten rodzaj sportu mnie zafascynował. Gdybym miała czas i finanse, pewnie bym nauczyła się surfingować na wodzie, żeglować i zmagać się z wodą i wiatrem.
A jak na te aktywności zapatrują się Pani bliscy?
Według moich bliskich powinnam być „statystyczną babcią”, ale uważam, że to ich założenia. Ja mam swoje i pieczołowicie się ich trzymam.
Nie każdy ma taką odwagę, żeby zawalczyć o siebie i swoje poglądy. Jak znaleźć w sobie siłę i odwagę do takiej walki, do działania i wprowadzania zmian?
To proste: jak mówią, że się nie uda, to zrób im na przekór. Mnie siłę daje wewnętrzna walka ze sobą. Inni mogą, to ja też spróbuję!
Wsłuchuję się w siebie, szukam pomysłu na siebie, a później, w miarę możliwości, staram się ten pomysł realizować.
Warto mieć cele i marzenia, trzeba iść do przodu. Najważniejsze jednak to być sobą i mieć świadomość, że moje szczęście nie powinno zależeć od myśli pojawiających się w głowach innych ludzi.
A jeśli tacy ludzie jednak na naszej drodze się pojawiają i sprawiają, że mniej nam się chce?
Mogę przytoczyć powiedzenie: nie szukaj przyjaciół; ty bądź przyjacielem, a najlepsi zostaną z tobą.